Postaw na edukację

22.12.2016

O walce z analfabetyzmem

I co z niej dzisiaj wynika

O walce z analfabetyzmem

Jakoś tak się za każdym razem składa, że na tym blogu piszę o sobie. Nie chodzi tylko o to, że wylewam na papier, co myślę lub co mi się wydaje, ale też o to, że za każdym razem się do czegoś osobistego przyznaję – a to, że w szkole podstawowej byłem leniem, a to, że coś mnie zdenerwowało na zebraniu rodziców albo że zaglądam przez ramię córce i patrzę, co robi w internecie. Tymczasem ja wcale nie jestem megalomanem, po prostu jakoś tak samo wychodzi. Być może ze względu na to, że pisanie na blogu, czyli czymś w rodzaju pamiętnika, zachęca do osobistych wynurzeń.

Ale dziś nie będzie o mnie – będzie o moim pradziadku.

Mój pradziadek Michał urodził się w 1860 roku, czyli 156 lat temu. W dobrym zdrowiu przeżył 86 lat i zmarł tuż po II wojnie światowej. Nie załapał się już na wielką akcję oświatową walki z analfabetyzmem. Choć w pewnej mierze był analfabetą. („Jak to w pewnej mierze? Był, albo nie był”.) Otóż mój dziadek znał trochę pismo rosyjskie, grażdankę. Krótko (jak to wiejskie dzieci potrzebne w gospodarstwie) chodził do carskiej szkoły. Nie znał jednak łacińskich liter. Nie pisał po polsku, a gdy dostawał listy, prosił kogoś, na przykład mojego dziadka o przeczytanie (stąd wiemy, że czytać po polsku nie potrafił).

Analfabetyzm na ziemiach będących pod zaborem rosyjskim był ogromny – w 1914 roku wynosił 56%. Wiek, a nawet pół wieku wcześniej wśród chłopstwa na tym terenie wynosił 100%. Nieliczne wyjątki były tak rzadkie, że ginęły w granicach błędu statystycznego. Wskaźnik analfabetyzmu w innych grupach społecznych był różny, ale w żadnej nie był tak wysoki. A przecież pismo wynaleziono przed tysiącami lat. Od 5 tysięcy lat teksty są złożone i równie skomplikowane i rozwinięte, co dzisiejsze. Jak to się stało, że w XIX wieku chłopi nie potrafili czytać?

Odpowiedź wbrew pozorom nie jest skomplikowana. XIX-wieczny chłop w zaborze rosyjskim był niewolnikiem. Bliżej mu było do bycia narzędziem niż obywatelem, toteż jako narzędzie do wykonywania prostych prac nie potrzebował złożonej umiejętności czytania i pisania – tak przynajmniej zadecydowali ci, którzy używali go jako narzędzia.

(Na marginesie, a właściwie w nawiasie, traktowanie człowieka jako narzędzia nie jest jakąś straszną zaszłością albo czymś obcym czasom współczesnym. Jak bowiem rozumieć sytuacje, w których pracodawcy utrudniają swoim pracownikom podejmowanie studiów, rozpoczynanie szkoleń albo uczestniczenie w kursach, motywując to tym, że nowe umiejętności nie przydadzą się w pracy? Z punktu widzenia takiego pracodawcy pracownik nie powinien się rozwijać, a jedynie skupić na pracy, którą mu powierzono. To tak, jakby mówił chłopu, że powinien orać, a nie czytać książki! Na szczęście są też inni pracodawcy – tacy, którzy wiedzą, że wszechstronnie wykształcony pracownik, posiadający dodatkowe kwalifikacje to skarb!)

Walkę z analfabetyzmem kilkakrotnie podejmowano w sposób zorganizowany. W wolnej Polsce jako pierwszych zaczęto obowiązkowo uczyć czytania i pisania żołnierzy – już w 1919 roku. Przełomowym rokiem był 1924, kiedy sejm przyjął plan nakładający na młodocianych analfabetów obowiązek nauki czytania i pisania. Działania te doprowadziły do zmniejszenia stanu analfabetyzmu w Polsce do 18% tuż przed wybuchem II wojny światowej. PRL podszedł do sprawy ambicjonalnie – zapowiedział walkę z analfabetyzmem i zgodnie z własnymi oczekiwaniami ją wygrał. Pierwsze próby (dekret) podjęto jeszcze w 1945 roku, a systematyczną akcję zakończoną sukcesem przeprowadzono w latach 1949–1952. Wprowadzono wówczas obowiązek bezpłatnej nauki dla analfabetów i półanalfabetów w wieku 14–50 lat.

Jak widać w krótkim czasie udało się odwrócić wielowiekową tradycję pozbawiania edukacji najszerszej grupy społecznej. Wystarczyła wola czynników decyzyjnych i plan wcielenia jej w życie. U podstaw zaś wszelkich działań na rzecz walki z analfabetyzmem stanęły dwie sprawy – uznanie praw obywatelskich wszystkich ludzi (czyli demokracja) oraz stwierdzenie, że w miarę wykształcony obywatel będzie lepszy i bardziej przydatny ojczyźnie niż analfabeta.

Konsekwencje podjęcia takich działań, czyli, jak by to powiedziała Justyna Orzelska, „wniesienia światła” do chłopskiej izby, były swego czasu nośnym motywem literackim. Można choćby przypomnieć postać Andrzeja Radka w Syzyfowych pracach albo cały nurt pisarski uprawiany z reguły przez pisarzy chłopskiego pochodzenia, zapoczątkowany przed wojną i trwający właściwie przez cały okres Polski Ludowej. Przed wojną byli to na przykład poeci i pisarze reprezentujący autentyzm, skupieni wokół pisma „Okolica Poetów” – ze Stanisławem Czernikiem, Janem Bolesławem Ożogiem i Jerzym Pietrkiewiczem (doskonałym zresztą pisarzem angielskim, który pod pseudonimem Peterkiewicz wydał kilka ciekawych książek w swojej drugiej ojczyźnie – cały czas pozostając w kręgu tematyki związanej z wykorzenieniem i „przejściem” społecznym). Po wojnie podobną tematykę (niekiedy zabarwioną ideologicznie, ale częściej uzasadnioną psychologicznie) podejmowali tacy wybitni pisarze jak Stanisław Piętak, Tadeusz Nowak, Edward Redliński czy genialny Wiesław Myśliwski.

Konsekwencją zwycięskiej walki z analfabetyzmem było rozbudzenie aspiracji społecznych szerokiej grupy obywateli. Paradoksalnie, choć wielu może się wydawać, że piszę o czasach zamierzchłych, te konsekwencje trwają do dziś. Nie było łatwo Andrzejowi Radkowi przejść wprost z ubogiej chaty w świat mieszczańskich obyczajów i przesądów. Takie przejścia są zwykle rozłożone w czasie. Ja nie mam złudzeń – moje przejście z może mniej ubogiej (bo murowanej) wiejskiej chaty do świata, w którym dominują inne zasady, zawdzięczam temu, że kiedyś podjęto walkę z analfabetyzmem.

Patrząc na statystyki, dotyczy to większości społeczeństwa. Zatem współczesne aspiracje edukacyjne 3., 4. i 5. pokolenia piśmiennych Polaków są konsekwencją tego procesu, który trwa od lat. Nie można go przerywać, zmniejszając egalitarność współczesnej szkoły. Aspiracje edukacyjne są wartością samą w sobie. Z tego, że są, trzeba korzystać, a nie je ograniczać. Wyrównywanie szans, indywidualizacja nauczania, dostosowywanie wymagań, praca z uczniem z trudnościami – nie są wyssanym z palca wymysłem znudzonych pedagogów. To dalszy ciąg walki z wykluczającym ze społeczeństwa analfabetyzmem podjętej zaledwie wiek temu.

dr Ryszard Bieńkowski

 

Ryszard Bieńkowski

Ryszard Bieńkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.