Uczyłem się w szkole technicznej, a dokładnie elektrycznej, i pamiętam, że duża część nauczycieli, zwłaszcza od przedmiotów zawodowych, imponowała mi/nam znajomością nowych technologii. Oczywiście nie wszyscy, byli wśród nich także ludzie starej daty, którzy przekazywali solidną wiedzę (na przykład na temat budowy słupów elektrycznych, izolatorów porcelanowych albo prądnicy wagonowej), która nie zmieniła się od kilkudziesięciu lat. Były to czasy przedinternetowe, a komputery osobiste nieśmiało starały się dać o sobie znać, mówiąc głosami swoich admiratorów „naprawdę jesteśmy do czegoś tam potrzebne i mądre”.
W starszych klasach szkoły średniej uczyliśmy się obsługi nowoczesnego systemu DOS. O łatwym, obsługiwanym myszką Windowsie mało kto wtedy słyszał. A i sama myszka komputerowa nie była wtedy czymś oczywistym – nikt nie twierdził, że jest do obsługi komputera niezbędna. Tym bardziej muszę przyznać, że wprowadzenie pod koniec lat osiemdziesiątych do naszej edukacji przedmiotu informatyka było bardzo dalekowzroczne.
Dzięki temu, mimo porzucenia drogi, do której przygotowywała mnie szkoła, nie zostałem stereotypowym obuleworęcznym humanistą. Sprawy techniczne i technologiczne ogarniam dość dobrze. Podobnie z pracami praktycznymi. Przez całą podstawówkę mieliśmy przecież prawdziwe ZPT (mój ulubiony przedmiot), a w szkole średniej dodatkowo warsztaty, które nauczyły mnie na przykład spawania i obsługi tokarki.
(Słowo „ogarniać” pożyczyłem sobie od młodszego pokolenia, bo za moich czasów nie funkcjonowało ono w znaczeniu „rozumieć, dawać sobie radę”. Podobnie jak słowo „zadziało się” – to znaczy nie do końca podobnie, bo za moich czasów to słowo nie istniało w obiegu w żadnym znaczeniu. Jak podają słowniki, dawno, dawno temu znaczyło tyle, co „zapodziało się, zgubiło”.)
Ale wracając do tematu – dzisiejsza młodzież zostawiła dorosłych daleko w tyle w znajomości nowinek technicznych i umiejętności obsługiwania nowoczesnych urządzeń, zwłaszcza elektronicznych. Moja córka bardzo się złości, kiedy musi mi tłumaczyć, jak wykonać jakąś czynność na komputerze albo jak skorzystać z niestandardowej funkcji smartfonu. W takich wypadkach często słyszę w jej głosie irytację, która wynika nie tylko z tego, że córka musi mi tłumaczyć oczywiste rzeczy, ale też z jej wewnętrznych rozterek. Bo zanim mi coś wytłumaczy, musi dokonać w głowie przekładu ze swojego języka na taki, który będę w stanie zrozumieć.
W efekcie córka woli coś za mnie zrobić niż mi wytłumaczyć, żebym mógł to wykonać sam (bo nie dość, że musi tłumaczyć banały, to naraża się na docinki z mojej strony, gdy użyje na przykład słów „ogarnąć” albo „zadziało się”). Trochę, przyznam, jest to dla mnie frustrujące, zwłaszcza gdy mi wyrywa z ręki smartfona, żeby coś ustawić albo zainstalować. Przecież nie jestem tak bardzo zacofany technologicznie. Tyle że mnie smartfon służy w 99,9% przypadków do telefonowania, a mojej córce do czegoś zupełnie innego. No i dziewczyna ma większą wprawę w stukaniu w maciupki monitor (i szczuplejsze palce).
Tym bardziej wprawiła mnie w złośliwie dobry nastrój historia, która przydarzyła się mojej żonie, nauczycielce matematyki i fizyki. Otóż pewnego razu rozwiązywała z uczniami zadanie z ruchu drgającego i falowego:
„Brzeszczot piłki do metalu umocowano w imadle i pobudzono do drgań. Ciało to wykonało 10 pełnych drgań w ciągu 4 sekund. Jaka jest częstotliwość i okres drgań brzeszczotu?”
Gdy już jakoś doszło do rozwiązania zadania i sprawa wyglądała na zakończoną, jeden z uczniów zapytał „A co to jest brzeszczot?”, a drugi „A co to jest imadło?”. Okazało się, że nikt w klasie tego nie wie.
Zapytaliśmy córki licealistki – imadło kojarzyła, ale brzeszczotu nie. Może nie ma co się dziwić, skoro na zajęciach technicznych w szkole podstawowej i technice w gimnazjum wkuwała na pamięć z podręcznika budowę wiertarki, nie biorąc jej do rąk (w szkole nie było), nie mówiąc o wierceniu. Widocznie brzeszczotu i imadła też tam nie było.
A może i brzeszczot, i imadło to słowa, które już powinny trafić do lamusa? Może w dobie obrabiarek sterowanych komputerowo i drukarek 3D umiejętności praktyczno-informatyczne są bardziej potrzebne? A obsługa tradycyjnych narzędzi już nikomu do niczego nie jest przydatna? Tyle że klucza w domowej piwniczce już młode pokolenie sobie nie dorobi.
No trudno, na szczęście są od tego fachowcy. Zadaniom dla uczniów warto się jednak przyjrzeć, zwłaszcza tym, które realizują (niektóre pewnie od pół wieku) postulat odwoływania się do doświadczeń znanych uczniom z otaczającego świata. Bo skoro brzeszczot i imadło już w nim nie występują, to kto zagwarantuje, że na przykład młotek i gwóźdź jeszcze coś młodym „teges”? Nie mówiąc już o takim bohaterze codzienności:
„Jaką energię potencjalną ciężkości ma baba kafara do wbijania dużych pali, jeżeli jej masa wynosi 400 kg, a wysokość, na którą została podniesiona, wynosi 15 m”.
I z tą babą kafara zostawiam miłych czytelników na wolną sobotę.
Ryszard Bieńkowski
PS Czym jest wolna sobota, nie wie moja córka, która ma tego dnia korepetycje z chemii.
Więc może jednak oświatowi decydenci pod koniec lat 80. wcale nie byli tacy dalekowzroczni, skoro wraz z wprowadzeniem informatyki „zadziali” prace ręczne? Takiego błędu nie popełnili np. Niemcy, gdzie kształcenie techniczne jest na naprawdę niezłym poziomie.
A zadań o kafarze (i tym podobnych) jednak bronię, choć zawsze poprzedzam je pogadanką. Zadanie bardzo cenne językowo-historycznie. Są tam dwa słowa o proweniencji tatarskiej (kafar i baba). Skąd słowa tatarskie w języku polskim? Świetna okazja do chwili historii na fizyce. Poza tym bardzo dobra okazja do pokazania, że prostymi środkami można było uzyskać efekt, do którego dziś zaprzęgamy wielki dźwigi i mocne maszyny. (Przypomina to trochę używanie smartfona do dzwonienia 🙂 ). Nie żałujmy na to czasu.