Postaw na edukację

05.08.2016

Czy Jane Austen chodziła do dobrej szkoły?

Nie, bo test z angielskiego raczej by oblała

Czy Jane Austen chodziła do dobrej szkoły?

I nie chodzi mi wcale o test egzaminu CPE (choć konia z rzędem Anglikowi, który zda go bez kursu zdawania testów). Kłopot jest z nowymi sprawdzianami z gramatyki angielskiej dla brytyjskich 10- i 11-latków.

„Odświeżyliśmy testy po drugim etapie edukacyjnym (key stage two) – wyjaśnił niedawno rzecznik brytyjskiego Department for Education (DfE, odpowiednik naszego MEN) – by odzwierciedlały nasz nowy, bardziej szczegółowy program, który pomoże każdemu dziecku wykorzystać jego możliwości”. (1)

Zaprotestowało Narodowe Stowarzyszenie Dyrektorów Szkół (NAHT): testy są zbyt trudne. Przewodnicząca Stowarzyszenia upomniała się o system oceniania „służący rodzicom, uczniom i nauczycielom, a nie taki, w którym zaznacza się ptaszkiem odpowiedzi dla biurokratów i polityków”.

Amanda Hulme z NAHT wyznała: „Ukończyłam filologię angielską i nie potrafiłam odpowiedzieć na niektóre pytania (…). Dotąd uczyliśmy dzieci o czasownikach, a teraz pojawiają się wszystkie typy czasowników: modalne, przechodnie, nieprzechodnie. Jestem pewna, że Jane Austen nie musiała tego wiedzieć, kiedy pisała swoje powieści”.

DfE wie jednak swoje: dzięki ostatnim reformom oraz „ciężkiej pracy nauczycieli mamy rekordową liczbę uczniów w dobrych i znakomitych szkołach – o 1,4 miliona więcej od 2010 roku”.

Skąd DfE to wie? Oczywiście, z testów. „Testy pomagają nauczycielom rozpoznać potrzeby uczniów i odpowiednio ich wspierać – mówi rzecznik DfE – a także dają rodzicom obraz postępów ich dziecka”. Wow, niech żyją testy.

Wyjaśniam: nie mam nic przeciwko testom, jeśli pozostają jednym z narzędzi pomiaru dydaktycznego. Testy są jednak skażone przewrotnym grzechem pierworodnym: nieraz stają się celem samym w sobie. Pokazują postępy w nauce bądź ich brak, badają EWD (edukacyjną wartość dodaną), umieszczają ucznia, nauczyciela i szkołę w stosownym przedziale skali staninowej, decydują o ich sukcesie bądź porażce… Są mierzalne, porównywalne, obiektywne, cudowne. Czy naprawdę?

Jarosław Pytlak, redaktor naczelny kwartalnika Wokół szkoły (2), kilka miesięcy przed sprawdzianem szóstoklasisty w 2014 roku przewidział jego średni wynik z dokładnością do 0,02 punktu. Jak on to zrobił? Otóż zauważył, że w latach wyborów do rozmaitych władz sprawdziany wypadają lepiej niż w latach politycznie „chudych”. Rok 2014 był „tłusty”: wybory do PE i samorządów; pan Pytlak słusznie przewidział, że średni wynik będzie znacząco wyższy niż w „chudych” latach 2013 i 2012 i odrobinę wyższy niż w roku 2011 (wybory do Sejmu). Dlaczego tak? Żeby rodzice-wyborcy odczuwali wdzięczność dla władzy za dobre kształcenie ich dziecka.

Powie ktoś: a może tak się akurat złożyło, że szóstoklasiści z lat 2014, 2011 i 2005 (wybory do Sejmu) byli mądrzejsi od swych kolegów i koleżanek z innych lat? Może; wszystko jest możliwe na tym najlepszym ze światów. Ja jednak za redaktorem Wokół szkoły zwrócę uwagę na fakt, iż testy są co roku nowe i co roku skalowane, nie da się więc na ich podstawie porównać roczników. Owszem, robią to politycy na swój polityczny użytek – a także inni ludzie w sobie wiadomych celach.

Z organizacyjno-finansowego punktu widzenia najlepiej wypadają testy złożone z pytań zamkniętych, sprawdzane przez komputer. Pytania otwarte wymagają armii egzaminatorów, uzbrojonych w klucz poprawnych odpowiedzi; kto się w owym kluczu nie mieści, ten przepadł, choćby myślał oryginalnie i twórczo. Jeśli jako skutek chrztu Polski uczeń wskaże chrzest Litwy (o którym się zwykle w tym kontekście nie mówi), nie dostanie punktu, choć sam coś odkrył, a nie tylko wykuł z podręcznika.

Testy nie sprawdzają kreatywności, a stosowane w nadmiarze mogą ją wręcz zabijać. Nie badają też umiejętności społecznych, bo niby jak? Ich wyniki są uzależnione od samopoczucia ucznia oraz jego odporności na stres, i to nie w ogóle, lecz w dniu sprawdzianu. A co z mądrymi dzieciakami, które stresują się za bardzo? Albo są roztrzepane i zaznaczają złe kratki?

Owszem, testy mogą być jednym ze źródeł informacji o postępach ucznia i o pracy szkoły. Z tym drugim byłbym co prawda ostrożny – na ogół dobrzy uczniowie wypadają w kolejnych testach coraz lepiej, a słabi coraz słabiej. Jeśli szkoła przyjmuje samych dobrych, ma ogromne szanse na dodatni wynik EWD. A jeżeli przyjmuje każde dziecko?

Swoją drogą, nie tylko Jane Austen nie przysporzyłaby chwały swojej placówce. Tomasz Mann powtarzał klasę, Żeromski miał poprawkę z matematyki i nie zdał matury, a Lechoń zdał ją tylko dlatego, że kolega podrzucił mu ściągę. Idę o zakład, że wszyscy oni polegliby na dzisiejszych testach.

A może nie mam racji? Może uczyliby się pod klucz, zdaliby testy koncertowo, podnieśli notowania szkół w rankingach i nigdy nie napisaliby wszystkich tych niemiłosiernie nudnych utworów, którymi katujemy naszą młodzież?

Tomasz Małkowski

1 Primary tests would have stumped Jane Austen, says teacher

2 http://www.wokolszkoly.edu.pl/ (tekst nie jest dostępny online; można zamówić egzemplarze kwartalnika)

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.