I nic nie wskazuje na to, by miała ją przypominać. Zresztą, jeśli pomyśleć o planowanej przez Finów rezygnacji z nauki ręcznego pisania na rzecz stukania w klawisze, może to i lepiej. Jednakże, poza tą jedną łyżką dziegciu, fińska edukacja wydaje się beczką miodu. Od 2001 roku fińscy uczniowie zajmują czołowe miejsca w międzynarodowych testach, wraz z nastolatkami z Korei Południowej czy Szanghaju. Tylko że – w odróżnieniu od Azjatów – mali Finowie mają szczęśliwe dzieciństwo. Takie, jakiego chciałbym też dla naszych dzieci.
Powiecie Państwo: dobrze, w testach wypadają świetnie, ale co potem? No właśnie: co tu robić w tej nieszczęsnej Finlandii, gdzie nic tylko lasy i jeziora, zima ciągnie się bez końca, a latem trudno zasnąć, bo noc jasna jak dzień?
Ano, można postawić na kreatywność. Kto nie słyszał o takich markach jak Nokia, Fiskars, Tikkurila, Fazer, Kemira, Raisio Group (produkuje Benecol), Finnair? A to tylko bardziej znane przykłady. Całkiem sporo jak na kraj liczący 5,3 miliona mieszkańców.
Skąd się wzięły wszystkie te marki? Wcale nie z potrzeby wypełnienia sobie czasu w długie zimowe wieczory (wyjaśniam naszym edukacyjnym decydentom, gdyby tu jakimś cudem trafili). Innowacyjność jest skutkiem rozpoczętej w Finlandii przeszło 40 lat temu reformy oświaty.
Celowo piszę: rozpoczętej, a nie: przeprowadzonej. Fińscy pedagodzy ocenili bowiem swój (kulejący) system edukacji, zaczęli wprowadzać zmiany sprzeczne z ogólnoświatowym trendem, a potem – czekali na efekty. Długo, jakieś 25 lat, ale było warto. W 2001 roku wyniki fińskich uczniów zadziwiły świat.
Czy wyobrażacie sobie Państwo polityka gotowego czekać ćwierć wieku na rezultaty swoich poczynań? To według mnie jeden z powodów, dla których politycy nie powinni się zajmować edukacją. (Pytanie, czym powinni się zająć w zamian, zostawiam bez odpowiedzi). Wróćmy do Finlandii.
Od początków naszego stulecia do tamtejszych szkół pielgrzymują nauczyciele z całego świata, by zrozumieć fiński fenomen. Amerykanie policzyli, że Finowie wydają na jednego ucznia o 30% mniej niż oni – i, mówiąc niezbyt elegancko, trafił ich szlag. Anglikom (i nie tylko) trudno uwierzyć w sprawnie działający system, w którym nauczyciele nie są oceniani, uczniowie nie piszą testów, a szkoły nie rywalizują między sobą. Jak to: bez kontroli, bez treningu, bez porównywania wyników?
„Są rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się filozofom”, a przynajmniej twórcom systemów oświatowych. Mniejsza o to, że państwo fińskie wszystkim uczniom do 16 roku życia finansuje materiały dydaktyczne (z ołówkami włącznie), dojazdy do szkół i obiady w tychże. Że nauczanie jest w 100% bezpłatne (także w szkołach prywatnych i na wyższych uczelniach). Ważniejsze, że Finlandia wprowadziła model edukacji, który scharakteryzowałbym hasłami: decentralizacja, współpraca, „mniej znaczy więcej”, zaufanie, prestiż zawodu nauczyciela. Co to znaczy w praktyce?
Zacznę od końca. W Finlandii nauczyciel cieszy się takim samym poważaniem jak lekarz czy prawnik – i zarabia stosownie do tego poważania. Bez wchodzenia w szczegóły, stać go na godne życie. Jednak nauczycielami mają szansę zostać tylko ci, którzy znajdą się wśród 10% najlepszych absolwentów uniwersytetów, a ponadto wykażą się odpowiednimi cechami osobowości. To oni są kierowani na kursy pedagogiczne (przyjmowany jest średnio jeden na ośmiu kandydatów).
Naturalną konsekwencją ostrej selekcji jest zaufanie. Władze oświatowe ufają dyrektorom szkół, ci z kolei ufają nauczycielom, a nauczyciele – uczniom (i vice versa). Rodzice wiedzą, że oddają dzieci w dobre ręce. Stąd brak formalnej oceny pracy nauczyciela i wspomniana decentralizacja systemu. Czyli?
Odpowiednikiem naszej podstawy programowej jest w Finlandii dokument niewielkich rozmiarów, takie ogólne wytyczne. Każdy nauczyciel decyduje, w jaki sposób wprowadzać je w życie. Bo on najlepiej wie, jak pracować z daną klasą.
Finowie kładą ogromny nacisk na współpracę: uczniów, nauczycieli oraz uczniów z nauczycielami. Nie żałują czasu na planowanie i przeprowadzanie wspólnych zajęć. Podobno – piszę podobno, bo opieram się na cudzych relacjach – wszyscy nauczyciele czują się odpowiedzialni za każdą klasę i każdego ucznia, nawet jeśli nie mają z nim lekcji. Nie istnieje funkcja wychowawcy klasy.
Wreszcie tajemnicze „mniej znaczy więcej”. Fińskie programy nauczania nie są przeładowane. Nauczyciele nie zadają Bóg wie ile do domu; mało tego, w szkole pozwalają uczniom na zabawę, którą też uważają za naukę. Dzieci idą do szkoły w wieku 7 lat, gdyż, zdaniem Finów, mają prawo do szczęśliwego dzieciństwa (system żłobkowo-przedszkolny nie jest obowiązkowy, ale korzysta z niego prawie każda rodzina). Nie ma nacisku na zdobywanie dobrych ocen, nie istnieje wyścig szczurów. Pierwszy obowiązkowy test piszą 16-latkowie.
Powiecie Państwo: skoro Finowie nie piszą testów, to jakim cudem tak dobrze wypadają w testach PISA? Na to pytanie spróbuję odpowiedzieć w kolejnym wpisie.
PS Nie podaję źródeł informacji, bo jest ich w internecie zatrzęsienie. Wystarczy wpisać w wyszukiwarce „Finland education” – i każdy może sobie wybrać tekst, który mu najbardziej odpowiada.
Tomasz Małkowski
Nasza edukacja ciągle wprowadza jakieś zmiany i poprawy nie widać, bo nasi ministrowie sami musieliby się douczyć, więc rodzice muszą podnosić poziom tam, gdzie jeszcze mogą.
Nic nie działa w próżni – nawet system nauczania. Myślę, że ma swoje znaczenie w myśleniu o edukacji także to, że pierwszą myślą młodego Fina po ukończeniu studiów nie jest „który kraj”, a raczej „która firma”. I tu jednak kłania się polityka.
Nie ma żadnej łyżki : ) Planowana jest likwidacja nauki kaligrafii, nie pisania.
Pani Magdo, skąd ta informacja? Mogę podać dziesiątki źródeł, które mówią o likwidacji nauki ręcznego pisania i kaligrafii. Zacytuję ‚Helsinki Times’: ‚traditional cursive writing and calligraphy will not be taught at Finnish schools after the autumn 2016 and will be replaced with the study of typing skills, reported Savon Sanomat on 18 November’. http://www.helsinkitimes.fi/finland/finland-news/domestic/12767-schools-will-start-teaching-typing-instead-of-longhand-2.html Pozdrawiam, TM
Panie Tomku, przyznam, że czytałam nie u źródła: http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,17030462,Mali_Finowie_nie_beda_sie_uczyli_odrecznego_pisania_.html
Słowa „cursive” i longhand” odnoszą się do sposobu pisania, a nie samego pisania. Przyznam jednak, że cytowany przez Pana artykuł wcale nie jest napisany tak, żeby odbiorca nie miał wątpliwości.
Pani Magdo, chyba znalazłem rozwiązanie problemu, zresztą w cytowanym przeze mnie artykule z Helsinki Times: ‚schools will still have room for altering their studies: when the teachers want, they can still teach longhand’. Zatem od nauczyciela będzie zależało, czego uczy. Jak to w Finlandii. Serdecznie Panią pozdrawiam, TM