Postaw na edukację

22.08.2014

Sycamore Canyon School…

czyli kilka słów o amerykańskiej szkole

Sycamore Canyon School…

Wakacje to piękny czas. Ludzie podróżują, zawierają nowe znajomości… Mnie też się to przydarzyło. Do moich sąsiadów przyjechali syn i wnuk z Kalifornii.


Aleks ma 13 lat. Pod koniec sierpnia rozpocznie drugi rok nauki w trzyletniej państwowej middle school. Czy to coś takiego jak nasze gimnazjum? Niezupełnie. A nawet – zupełnie nie.

Zacznijmy od tego, że w Ameryce nie ma jednolitego systemu oświaty. Owszem, wszystkie dzieci zaczynają naukę w wieku 6 lat, lecz obowiązek szkolny kończy się – w zależności od stanu – gdy mają 16, 17 lub 18 lat.

Inny przykład: we wszystkich stanach istnieją trzy poziomy edukacji (elementary, secondary, higher), jednak szkoła podstawowa może trwać 5, 6 albo 8 lat. I tak dalej.

Wróćmy do szkoły Aleksa, czyli do Sycamore Canyon School. (1) Nie ma w niej podziału na klasy, za to przedmioty dzielą się na obowiązkowe i do wyboru.

Przedmioty obowiązkowe to angielski, matematyka, historia oraz nauki przyrodnicze (plus w-f). Są nauczane na dwóch poziomach: podstawowym i zaawansowanym. Na początku roku każdy uczeń zostaje przydzielony do grupy na odpowiednim poziomie, wybiera też sobie przedmioty dodatkowe. Może to być muzyka, technika, hiszpański, orientacja zawodowa czy ASB (Associated Student Body) – rodzaj samorządu szkolnego, który jest traktowany jak przedmiot.

Aleks wybrał m.in. muzykę. Przez dwa lata nauczył się tak dobrze grać na trąbce, że występuje teraz w szkolnym jazzbandzie. Jego starsza siostra zdecydowała się na hiszpański – po kilku latach nauki zna go biegle.

Dzień w Sycamore Canyon School zaczyna się o 8.45, kończy o 15.15. Choć dla wszystkich uczniów trwa tyle samo, każdy z nich ma inny plan lekcji. Aleks może zacząć np. od matematyki dla zaawansowanych, po której będzie grał na trąbce; w tym samym czasie jego kolega pójdzie na angielski dla zaawansowanych, a po nim na ASB. Spotkają się na lekcji w-f, po czym rozdzielą się znowu.

Każdy uczeń ma więc swego rodzaju indywidualny program nauczania. Zapytany, czy lubi swoją szkołę, Aleks odpowiada, że tak. Podoba mu się panująca w niej atmosfera, która –dodam od siebie – nie ma nic wspólnego z „totalnym luzem”. Wystarczy zajrzeć do obszernego podręcznika dyscypliny (!) zamieszczonego na stronie internetowej Sycamore Canyon School.

Tata Aleksa mówi mi, że amerykańska szkoła jest lepsza, niż to się Europejczykom wydaje. Za jej podstawową cechę uważa nacisk na indywidualizm, rozumiany jako rozwój jednostki.

Ingerencja państwa w sprawy edukacji jest ograniczona do minimum. Nie istnieje np. ogólnopaństwowa podstawa programowa. Oświatą kierują władze stanowe, choć najważniejsze decyzje zapadają na poziomie rejonu (school district). Są podejmowane przez rejonową Radę Szkolną (School Board), która zarządza budżetem podległych sobie szkół i zatrudnia nauczycieli. Rada ma więc bezpośredni wpływ na to, kto będzie uczył w danej szkole i jakie przedmioty dodatkowe zaproponuje ona uczniom.

Członkowie Rady Szkolnej są wybierani przez mieszkańców rejonu (nie tylko przez rodziców). Wszyscy obywatele mają prawo współdecydować o kształceniu dzieci, bo też z ich podatków są finansowane szkoły w rejonie. Np. budżet na rok 2014/15, przyjęty przez Radę Szkolną rejonu Aleksa, przekracza 162 miliony dolarów; mniej więcej połowę tej sumy zapewnią podatki mieszkańców. Każdy zainteresowany może sobie zresztą obejrzeć ten budżet w internecie. (2)

A u nas? Trend jest odwrotny. Państwo wpycha się w edukację: zakazuje rodzicom opłacania dodatkowych zajęć w przedszkolach, drukuje podręczniki i narzuca je szkołom, zmusza do nauczania treści podstawy programowej (a jeśli ktoś ma lepszy pomysł?). Państwo decyduje o tym, kto i czego będzie uczył dzieci w Limanowej i Pyrzycach. Przez 9 lat jednakowo kształci zarówno wybitnie zdolnych, jak też tych słabszych – ze szkodą dla jednych i drugich.

Nie proponuję przeszczepiania amerykańskiego systemu nad Wisłę, ale zazdroszczę Amerykanom niektórych rozwiązań. Tym bardziej, że widać ich efekty. Na przykład w pierwszej dziesiątce najlepszych uniwersytetów świata jest aż osiem amerykańskich uczelni. (3) Nasz Uniwersytet Warszawski plasuje się w czwartej… setce.

Phi, co tam uniwersytety. W ostatnim teście PISA wypadliśmy lepiej od Amerykanów. Czego im zazdrościć? Przecież jest świetnie.

1  Sycamore Canyon School
2 2014-2015 Adopted Budget Financial Statements
3 World reputation ranking

Tomasz Małkowki

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

  1. Magda pisze:

    No tak, a tak czy ktoś sprawdził wiedzę tych dzieci? Tak się składa, że od kilku lat uczę amerykańskie dzieci i
    1. są raczej zmotywowane
    2. przychodzą do szkoły by się uczyć!!!
    3.chcą wynieść z lekcji jak najwięcej
    4. są chętne do różnorakich akcji
    ALE
    5. z matematyki NIC nie wiedzą, biologia, chemia, fizyka, historia też leży!!!! Oni w wieki 17 lat mają problem z odróżnieniem kwadratu od równoległoboku, nie wiedzą ile to jest 3 razy 4!!!! Ułamków też nie znają!!!! Równania, to kosmos!!!!

    Nigdy nie wysłałbym swojego dziecka by uczyło się w USA.

    1. Tomasz Małkowski Tomasz Małkowski pisze:

      Pani Magdo, bardzo dziękuję za Pani komentarz. Napisałem to, co usłyszałem od ucznia i jego ojca; Pani ukazała zupełnie inny obraz amerykańskiej szkoły. I bardzo dobrze, świat nie jest czarno-biały. Serdecznie Panią pozdrawiam, TM

  2. Agnieszka pisze:

    Zgadzam się z marynką 😉 i dodam, ze zadowoleni na pewno też są rodzice, bo ich dzieci są coraz lepsze w tym co lubią, bo każde dziecko ma inne i jakieś zdolności -nie ma dzieci niezdolnych – poprostu nasz system promuje tylko okeślone zdolności ;(

  3. marynka pisze:

    Rewelacja! Dla uczniów – nie wszyscy uczą się tego samego, więc każdy się czegoś nauczy; dla nauczycieli – uczą zainteresowanych uczniów, więc mają satysfakcję z wykonywanej pracy.Zazdroszczę 😉

  4. Grażyna pisze:

    Ech, ja im zazdroszczę, zwłaszcza jako rodzic dzieci we wczesnym wieku szkolnym…