W dobie wszechobecnej reklamy, budowania wizerunku i public relations od kilku lat istnieje wiosenna moda na organizowanie imprezy znanej wszystkim jako DZIEŃ OTWARTY SZKOŁY. Podstawówki, gimnazja, licea i wyższe uczelnie otwierają swoje podwoje dla przyszłych uczniów, słuchaczy, kandydatów i starają się robić wszystko, by ich do siebie przyciągnąć, by to właśnie ich placówka została wybrana na dalszym etapie zdobywania wiedzy.
Jest to najczęściej dzień wolny od zajęć dydaktycznych, w którym społeczność danej szkoły, czyli uczniowie i nauczyciele, prezentuje swoje osiągnięcia, przedstawia program pracy kółek zainteresowań, wyniki konkursów, olimpiad, wymian międzynarodowych, współpracy z instytucjami, no i oczywiście propozycje programowe, czyli profile klas na nadchodzący rok szkolny. Innymi słowy wszyscy są do dyspozycji gości odwiedzających szkołę i służą im swoją wiedzą i informacjami na jej temat.
Przygotowania do dnia otwartego trwają długo i zajmują sporo czasu zarówno uczniom, jak i nauczycielom, którzy nad wszystkim czuwają tak, żeby w ten jeden dzień w roku wszystko było dopięte na ostatni guzik. Szkoła jest specjalnie na tę okazję udekorowana, w każdym zakątku coś się dzieje i przyciąga uwagę wchodzących do niej gości. Momentami przypomina to trochę dawne „malowanie trawy na zielono”, choć niektórzy stwierdzą pewnie, że to określenie jest raczej złośliwe…
Zainteresowanie dniem otwartym szkoły zależy w dużej mierze od jej usytuowania, pory dnia, pogody, no i paradoksalnie od jej popularności. Wiadomo, że do znanej szkoły przyjdzie więcej chętnych kandydatów niż do szkoły o mniejszej renomie. A i tak są to przeważnie osoby, które mają tam starszych kolegów i koleżanki, brata albo siostrę, dla których dzień otwarty jest możliwością spotkania towarzyskiego i przy okazji pogadania o szkole. Dla jeszcze innych to okazja do pójścia na wagary pod pretekstem zwiedzania innej szkoły, czyli świetna wymówka, żeby nie być na lekcjach. Oddzielna grupa to najczęściej rodzice z dziećmi, którzy wnikliwie zwiedzają szkołę, sprawdzają każdy, nawet architektoniczny szczegół jej budynku, wypytują o nauczycieli i poziom ich wymagań. Czasem zagubieni i speszeni przemykają po szkolnych korytarzach, ale bywa i tak, że uniesiona dumnie głowa rodzica i jego dziecka zdaje się mówić: „I czym wy nas tutaj zachwycicie w tej szkole?”, „Co ma nas tutaj przyciągnąć?”… W sumie mają do tego prawo, ale często jest niestety tak, że to potem rodzice wybierają dziecku szkołę, do której ma pójść i decydują, gdzie ich pociecha będzie się dalej uczyć. W przypadku wyboru szkoły podstawowej lub jeszcze do niedawna gimnazjum jest to zrozumiałe ze względu na wiek dziecka, ale już przy wyborze liceum wygląda to trochę groteskowo. Młody człowiek, który kończy gimnazjum, wie już na pewno, co go interesuje i w jakiej klasie bądź szkole chciałby kontynuować naukę. Wie dobrze, czy jest zdolnym matematykiem, czy humanistą i do podejmowania dalszej decyzji rodzic nie jest mu potrzebny…
Czy jednak w obecnych czasach, gdzie każdy ma dostęp do komputera, do wiadomości z pierwszej ręki ze stron internetowych, organizowanie dni otwartych szkoły ma większy sens? Czy ma sens „zarywanie” całego dnia nauki dużej liczbie uczniów i nauczycieli, którym i tak brakuje czasu na swobodne realizowanie programu nauczania?
Przecież każda szkoła ma swoją stronę internetową, na której zamieszcza wszystkie informacje o rekrutacji (naborze, punktacji, wymaganiach itp.), o swoich osiągnięciach, działaniach i programie pracy, o kadrze nauczycielskiej i pedagogicznej. Wystarczy wejść i wirtualnie zwiedzić, poczytać i zdobyć wszystkie niezbędne wiadomości… Większość szkół ma naprawdę starannie dopracowane strony w sieci, kolorowe, ze zdjęciami i masą linków tematycznych, które zachęcają do czytania. Poza tym młodzież ma doskonałe rozeznanie i wiedzę nabytą od rówieśników na temat szkoły, która ich interesuje. Podobnie jest z rodzicami. Opowieści o szkołach i nauczycielach stanowią zapewne jeden z głównych tematów rozmów (obok polityki i zdrowia) przy każdej nadarzającej się okazji. Wymiana myśli, ploteczek, porównań i spostrzeżeń jest często lepszym (bo bezpośrednim, spontanicznym, ale także krytycznym) źródłem informacji o danej placówce edukacyjnej niż najlepszy folder reklamowy. Przeprowadzane co roku rankingi szkół też stanowią miarodajny wskaźnik notowań danej szkoły.
Naprawdę zainteresowany szkołą uczeń sam znajdzie okazję do jej odwiedzenia i wypytania o interesujące go szczegóły.
Zdaję sobie sprawę, że fenomen DNIA OTWARTEGO wpisał się zapewne na stałe również i na najbliższe szkolne lata, bo takie są wymagania współczesnego świata (nawet się ładnie rymuje), chodzi mi jedynie o sens tego przedsięwzięcia.
Być może dojdzie do tego, że w każdej szkole zatrudniony będzie także specjalista od spraw reklamy i PR, a samą szkołę traktować będziemy jak produkt, a nie placówkę oświatową.
Katarzyna Tryba