Postaw na edukację

27.02.2015

Finowie nie lubią testów

A bardzo dobrze w nich wypadają

Finowie nie lubią testów

Kilka lat temu postanowiłem odświeżyć swój angielski. Tak po prostu: pójść na kurs. Okazało się, że nie ma kursów „tak po prostu”. Wszystkie przygotowują do egzaminu.

Dobrze, niech będzie. Najpierw kazano mi rozwiązać test: tu coś wpisać, tam przekształcić, wybrać a, b, c lub d. Wynik? Grupa przygotowująca do FCE. Potem przeprowadzono ze mną rozmowę kwalifikacyjną: „Mówi pan nieźle, ale test obnażył…”. Efekt: awans o oczko wyżej, do grupy pre-CAE. Dwa lata nauki do egzaminu na poziomie C1.

Po pierwszych zajęciach lektor zaproponował mi przeniesienie do grupy pre-CPE. Niezorientowanym wyjaśniam: CPE to egzamin na poziomie C2, najwyższym, jaki jest. Poszedłem na próbę (przecież test obnażył…) i zostałem.

Przez dwa lata tłukliśmy testy egzaminacyjne. Skorzystałem z okazji: zdałem CPE na ocenę B (do A zabrakło mi 1 punktu). Oblałbym, gdyby nie dziesiątki testów „przerobionych” na kursie i egzamin próbny. Poświęciliśmy na to mnóstwo czasu. Co więcej, Anglik prowadzący zajęcia nie zawsze zgadzał się z odpowiedziami podawanymi w kluczu jako jedynie poprawne. Ale to tak na marginesie.

Po co opowiedziałem Państwu tę historię? Otóż test kwalifikacyjny „pomylił się” w moim wypadku o 3 poziomy. Był niewart funta kłaków.

Finowie – przechodzę do tematu wpisu – unikają testowania dzieci jak diabeł święconej wody. Ich zdaniem przygotowania do testów zabierają czas potrzebny na twórcze myślenie, stawianie pytań, rozwiązywanie problemów. Testy prowadzą do rywalizacji, która niszczy atmosferę w szkole i pogarsza jakość życia uczniów.

A w Finlandii kładzie się ogromny nacisk na dobre samopoczucie tak uczniów, jak i nauczycieli. Atmosfera jest raczej swobodna – nie ma na przykład mundurków – co wcale nie znaczy, że każdy robi, co chce. Dzieciaki już w przedszkolu są uczone odpowiedzialności, współdziałania i troski o innych. To normalne w kraju, w którym żaden człowiek nie przeżyje sam.

Do szkoły idą 7-latki (wkrótce pobiją na głowę np. Anglików, zaczynających edukację w wieku 5 lat). Odtąd przez 9 lat dzieci zdolne i mniej zdolne uczą się w tych samych klasach. 30% z nich korzysta z zajęć wyrównawczych.

W większości klas prowadzi lekcje dwóch, a nawet więcej nauczycieli. Często odbywają się zajęcia łączone, co zmusza do współpracy zarówno nauczycieli (planowanie), jak i dzieci. Efekt? Różnica osiągnięć szkolnych między najlepszymi a najsłabszymi uczniami jest najmniejsza na świecie.

Fińskie 16-latki mogą iść do gimnazjum, czyli odpowiednika naszego liceum, albo do szkoły zawodowej. I tu kolejna niespodzianka: szkoły zawodowe nie są uważane za gorsze. Po ich ukończeniu można studiować na wyższej uczelni, tak jak po gimnazjum. Nie ma rywalizacji.

W poprzednim wpisie wspomniałem, że w Finlandii podstawa programowa jest mało szczegółowa. Tylko od nauczyciela zależy, kiedy, jak i jakimi metodami będzie ją realizował. Ta swoboda w połączeniu z pasją i wysokimi kwalifikacjami pozwala na szukanie nowych metod dydaktycznych. Nauczyciel podchodzi indywidualnie do uczniów, ponieważ mu na nich zależy. Nie podlega coraz to nowym odgórnym nakazom, będącym zmorą polskiej szkoły. Cieszy się powszechnym zaufaniem, nie narzeka na zarobki ani na atmosferę w pracy, więc się w niej realizuje.

Brzmi jak bajka? Przypomnę zatem: mowa o jednym z najlepszych systemów edukacyjnych świata. A także o kraju, w którym bieda prawie nie istnieje, dzieci przychodzą do szkoły zdrowe i zadbane, a po kilku latach nauki są praktycznie dwu- albo trójjęzyczne (oprócz angielskiego wielu Finów zna szwedzki).

Mimo to podejrzewam, że i oni nie napisaliby dobrze testu, na którym ja się potknąłem. Dlaczego więc tak dobrze wypadają w międzynarodowych badaniach?

Ponieważ stosowane tam testy są konstruowane dla uczniów z różnych państw i kultur. Autorzy starają się o jasność poleceń, tak by równe szanse mieli Finowie i na przykład Chińczycy, którzy pamięciówkę opanowali chyba do perfekcji.

Na zakończenie trudno nie zadać sobie pytania: jak my możemy skorzystać z fińskich doświadczeń? Nasuwa mi się odpowiedź: inwestując w nauczycieli. Przyciągając do zawodu najlepszych i ufając im. Oni będą wiedzieli, co robić dalej.

Tomasz Małkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

  1. Maria pisze:

    Moim zdaniem należałoby porządnie przemyśleć system doboru i kształcenia polskich nauczycieli. Może włączyć do tego systemu coś na podobieństwo dawnych seminariów nauczycielskich, a na pewno starannie opracować programy i kryteria rekrutacji.

  2. Jarosław pisze:

    Proszę do mnie napisać na adres pytlak@pytlak.com.pl, a ja drogą mailową prześlę wszystkie potrzebne informacje.

  3. Jarosław pisze:

    Od 25 lat prowadzę szkołę podstawową, a od 10 lat również gmnazjum. Prawie bez komputerów, prawie bez konkursów, prawie bez rywalizacji, a na dokładkę (tu różnica z Finlandią) zatrudniając nauczycieli nie wyselekcjonowanych spośród 10% najlepszych absolwentów wyższych uczelni. Oczywiście „prawie” robi pewną różnicę, bo komputery są, służąc głównie do prostych prac, które każdy (nawet starszy wiekiem nauczyciel 😉 w dzisiejszych czasach potrafi wykonać, konkursy kuratoryjne są, bo trudno dzieciom odebrać do nich prawo (ale inne już nie), rywalizacji między uczniami nie ma, jeśli już, to każdy uczeń może rywalizować sam ze sobą (z innymi nie jest porównywany). Każdego dnia są 2 godziny przerw międzylekcyjnych, więc jest kiedy porozmawiać, a choćby nawet pobiegać po boisku. Bajka? Nie, autentyk, potwierdzony nawet ostatnio listem gratulacyjnym z okazji 25-lecia szkoły od Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego. Istna Finlandia w centrum Polski. Zresztą, chyba ceniona przez maluczkich, bo chętnych jest po wielokroć więcej, niż możemy przyjąć. A gdzie puenta? Otóż przez te 25 lat nie znalazł się dosłownie nikt, kto ten model szkoły (sprawdzony w realiach polskiej oświaty, z całym jej bagażem absurdu)chciałby wykorzystać na swoim podwórku. A równocześnie wokół wciąż lęgną się kolejne kujonownie, zabijające w dzieciach elementarne odruchy społeczne, w imię „optymalnego rozwoju jednostki”. Coraz więcej ludzi publikuje w internecie mądre refleksje o tym, co w polskiej oświacie wato by zrobić. Ale jak się już robi, to psa z kulawą nogą to nie obchodzi. Przepraszam, ulało się ze mnie, bo nie mogę doczekać się chwili, kiedy mądre myśli zapisywane na blogach przełożą się na realną gotowość ludzi do radykalnej zmiany.

    1. Grażyna pisze:

      Panie Jarosławie, gdzie jest ta szkoła? Może poda Pan chociaż nazwę miejscowości?

      1. Jarosław pisze:

        Chyba w tym miejscu nie wypada zamieszczać takich informacji, bo mogłoby to być potraktowane jako reklama. Może Pani poda jakiś namiar, na który prześlę odpowiedź?

    2. Tomasz Małkowski Tomasz Małkowski pisze:

      Panie Jarosławie, mnie też – tak jak p. Grażynę – zainteresowała Pańska szkoła. Chętnie zajrzałbym na jej stronę internetową (jeśli jest). Czy może Pan podać adres? Mam nadzieję, że odpowiedź na prośbę dwóch osób nie zostanie potraktowana jako reklama 🙂 Serdecznie Pana pozdrawiam TM

  4. Sabina pisze:

    Dobrze wiedzieć, że są takie kraje, jak właśnie Finlandia. Z punktu widzenia nauczyciela – marzę o pracy właśnie tam! Tymczasem, daję jeszcze szansę Polsce. Może wreszcie otworzą się komuś oczy.
    Pozdrawiam,

  5. radosław pisze:

    „Na zakończenie trudno nie zadać sobie pytania: jak my możemy skorzystać z fińskich doświadczeń? Nasuwa mi się odpowiedź: inwestując w nauczycieli. Przyciągając do zawodu najlepszych i ufając im. Oni będą wiedzieli, co robić dalej”.
    To jest najprostsza recepta. I co najważniejsze – skuteczna. To samo zrobili Koreańczycy (południowi). Pracę nad poprawą edukacji zaczęli od podniesienia prestiżu zawodu nauczyciela. Ale takie działania wymagają pieniędzy i niestety – ich efekty widać dopiero po wielu latach, a politycy nie wybiegają myślami dalej niż do następnych wyborów. Apres nous le deluge.