Dziś będzie emocjonalnie i trochę w duchu wrześniowego chaosu.
Dobrze jest zacząć nowy rok szkolny od fajnego spotkania z koleżankami. Tak więc we cztery wybrałyśmy się do ulubionej restauracji, żeby w towarzystwie łososia i białego wina omówić co nieco. Najpierw było o podróżach (dalekich i bliskich), potem o tzw. babskich sprawach, potem o pogodzie… no i w końcu z ciemności wyłonił się temat pracy. Temat, którego temperatura w ciągu lat naszej pracy zdecydowanie ewoluuje. Pikuje w dół. A w tym roku niebezpiecznie zbliża się do dna.
Wszystkie zaczynałyśmy pracę z ogromnym entuzjazmem. Było to dość dawno temu, ale jeszcze pamiętamy czasy, kiedy lubiłyśmy dzieci, przedmioty, których uczyłyśmy, siebie. O pieniądzach nie mówiłyśmy. A teraz, w tej przemiłej łososiowo-winnej atmosferze, jedna z koleżanek oznajmia, że zaangażuje się w biznes turystyczny, bo ma dość. Druga na to, że też ma dość i że marzy o własnym sklepie. Ja póki co zostaję w szkole, choć coraz bardziej rozumiem, że można mieć dość. Czwarta z nas milczy.
Co więc takiego się stało? – rozważamy. Ano to, że w świecie ogarniętym żądzą pieniądza nie da się już żyć, uparcie pomijając temat wynagrodzeń. Pensje nauczycieli są praktycznie tak marne jak jeszcze nigdy. Media rozpisują się o spadku wartości 500+ i potrzebie uzupełnienia świadczenia o kilka złotych. Eksperci rządowi liczą, liczą i oznajmiają, że wszystko podrożało i suwerenowi należy się podwyżka. A ja pytam: mnie nie podrożało? Przedsiębiorcy nie podrożało? A może nie podrożało rolnikowi? Nie, podrożało tylko suwerenowi, beneficjentowi flagowego programu rządu.
Tak się składa, że obserwuję w szkole beneficjentów 500+. Nie widzę jednak poprawy jakości życia dzieci. Widzę natomiast wzrost obrotów u kosmetyczek, fryzjerów i w sklepach RTV.
Wracam do naszego spotkania. O misyjności naszego zawodu już nie mówiłyśmy. Bo ta po prostu powoli (albo nawet nie powoli) się kończy. Nauczyciel, który musi myśleć o dodatkowych źródłach dochodu, żeby godnie żyć, w końcu przestaje myśleć jak Stasia Bozowska. A myśleć musi, bo inaczej poziom jego życia drastycznie spadnie.
A jaką zachętę ma nasz system nauczania dla młodych nauczycieli? Milczę… Bo chyba nie znam odpowiedzi. Ostatnio zawód nauczyciela postrzegam jako ogromnie zbiurokratyzowany, papierowy, poddawany stałym reformom, w ciągłym niepokoju. Rośnie roszczeniowość rodziców, wymagania dyrektorów. W Internecie co jakiś czas wylewa się fala hejtu osadzonego głównie na tezie, że każdy się zna na nauczaniu, więc każdy może się mądrzyć i krytykować.
Wiem, że mój felieton jest dziś pełen żalu, ale to nasze noworoczne miłe spotkanie zakończyło się ogromnym smutkiem. Na razie pracujemy. Pewnie jak wpadniemy w wir obowiązków, czasu na refleksję będzie mniej, ale entuzjazmu nie da się tak po prostu reaktywować. Tak wcześniej nie było. Sądzę, że ogólna sytuacja naszego kraju, skłócenie społeczeństwa, arogancja i buta polityków mają na to ogromny wpływ. Ten rok szkolny rozpoczynam w najgorszym nastoju. Targana jestem niepewnością, czuję chaos i bezsens niektórych działań.
A marzy mi się szkoła świecka, apolityczna, spokojna i przewidywalna. Nie znaczy to, że nierozwijająca się, ale mająca coś stałego. Teraz tak nie jest – podstawa programowa zmienia się praktycznie z każdym rządem. Co roku do szkoły przychodzą dyrektywy dotyczące jej funkcjonowania i w każdym roku powodują zamęt, a często są zupełnie niedostosowane do rzeczywistości szkolnej.
Raz dzieci niepełnosprawne zaprasza się do szkoły, innym razem bezpardonowo z niej wyrzuca. Obecnie aktualne jest to drugie rozwiązanie. Na tapecie są przerwy obiadowe (40-minutowa spowoduje chaos w kuchniach, o ile te w szkole są, dodatkowe dyżury nauczycieli, bo ktoś musi dzieci pilnować. Rozwiązanie w mojej szkole – 2 razy po 20 minut – doskonale się sprawdza) i plan lekcji.
Spokoju na horyzoncie nie widać. A szkoda, bo kolejne reformy psują tylko to, co zaczyna dobrze funkcjonować. A dlaczego? Bo są nieprzemyślane i wprowadzane za szybko. Z sentymentem wspominam czasy, kiedy uczyłam w gimnazjum. Tak się składa, że tworzyłam ten typ szkoły i teraz przyjdzie mi z żalem zgasić w nim światło. Po co? Dlaczego? Nie znajduję odpowiedzi, a czuję tylko żal i zmarnowany potencjał. Swój i uczniów.
Joanna Hulanicka