Postaw na edukację

31.08.2018

Cicho wszędzie, głucho wszędzie – wrzesień będzie!

Czyli mąż pocieszyciel w akcji

Cicho wszędzie, głucho wszędzie – wrzesień będzie!

Muszę przyznać, że jestem marnym pocieszycielem. Gdy próbuję pocieszyć córkę, zawsze wychodzi z tego płacz albo przynajmniej trzaskanie drzwiami. Na przykład w takiej sytuacji:

– Po co się przebierasz? Dobrze ci było w tamtym.
– Grubo wyglądałam.
– No co ty mówisz? Nie możesz wyglądać grubo, bo masz figurę po mnie.

No i tu następuje trzaskanie drzwiami, krzyki i protesty. A co ja takiego powiedziałem?

Jeszcze gorzej idzie mi pocieszanie żony. Lada moment skończą się wakacje, więc humor ma nie najlepszy. Pocieszam ją jak mogę, ale efekt jest taki jak zwykle. A im wrzesień bliżej, tym mniej mam argumentów. Bo co jej mogę zaoferować?

Próbowałem tak: „Zobacz, już na samym początku, 1 września, masz wolną sobotę, o wolnej niedzieli nie wspomnę. A tak w ogóle to w całym roku szkolnym masz aż 43 wolne soboty i mniej więcej tyle samo wolnych niedziel. Zobacz, ile klasówek zdążysz wtedy posprawdzać”. No i chyba powiedziałem o jedno zdanie za dużo, sądząc po spojrzeniu mojej małżonki.

Następnym razem spróbowałem inaczej: „No bo popatrz, przez całe wakacje narzekałaś, że jak tylko wychodzę do pracy, to ładują ci się do łóżka oba koty i pies, wiercą się, harcują i przez to nie możesz się wyspać. A w roku szkolnym, sama zobacz, będziesz wstawać godzinę przede mną, więc wszystkie zwierzaki władują się na twoje miejsce i to mi będą przeszkadzać”. Ten argument jednak okazał się niemerytoryczny, ponieważ, jak mi małżonka natychmiast przypomniała, gdy ona wstaje do pracy jako pierwsza, to zwierzaki obstępują ją dookoła, żądając śniadania. „A to, że nie robią tak tobie (czyli mnie – przyp. R.B.), tylko świadczy o tym, że zwierzaki w ogóle na ciebie nie liczą w kwestii karmienia”. Co prawda, to prawda.

Przy innej okazji spróbowałem takiego pocieszenia: „Ale zobacz, masz wprawdzie w obu twoich szkołach łącznie dwa etaty, ale za to godzina u ciebie liczy się inaczej, jest o cały kwadrans krótsza. I przerwy masz po każdej takiej niby godzinie…”. Przyznam, że tego argumentu nawet nie zdążyłem wyartykułować do końca, a po reakcji mojej żony pożałowałem, że nie ugryzłem się w porę w język.

Dopiero poniewczasie przypomniałem sobie taką historię, którą mi kiedyś opowiedziała. Na jednej z przerw zabrała kauczukową piłkę chłopakowi, który nią odbijał o ścianę. Na następnej przerwie znowu zabrała temu chłopakowi taką samą piłkę, bo znów nią rzucał, a kauczukowa piłka odbija się w nieprzewidywalny sposób. Trudno w to uwierzyć, ale na trzeciej z kolei przerwie znowu złapała tego chłopaka z kolejną piłką (miał ich widocznie pół tornistra) i znowu mu ją zabrała. Na kolejnej przerwie nie miała już dyżuru, bo skończyła pracę, ale następnego dnia dowiedziała się, że ten sam chłopak podczas tej właśnie czwartej przerwy trafił kauczukową piłką w oko dziewczynkę i trzeba było wzywać pogotowie. Na szczęście nie straciła oka, ale mało brakowało.

Cóż, pocieszanie za pomocą argumentu o istnieniu przerw między lekcjami to nie był najlepszy pomysł. Ale muszę się pochwalić, że się nie poddałem. Przemyślałem sprawę i wytoczyłem cięższe armaty (a ciężkie armaty, jak wiadomo, pocieszają najmocniej): „Żono moja, powracasz oto do bardzo ważnych obowiązków. Wykonujesz najważniejszy zawód na świecie. »Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie« – tak mówi klasyk. Od ciebie zależy nasza narodowa przyszłość. Masz bezpośredni wpływ na to, jakich będziemy mieli obywateli, na to, czego się nauczą, czy będą chcieli się uczyć dalej i jak im to będzie szło, jak wykorzystają swoją wiedzę, co ich zainteresuje, kim będą w przyszłości. Wykonujesz zawód zaufania publicznego, społecznie bezcenny”. I tu powinienem się ładnie uśmiechnąć i przestać mówić, ale niestety ciągnąłem dalej: „Na pewno w głębi serca rodzice są ci wdzięczni, cenią cię, szanują, poważają. Tak samo jak twoi zwierzchnicy, którzy dbają o komfort twojej pracy, doposażają pracownię (na pewno w swojej sali znajdziesz jakąś niespodziankę, na przykład lewitujący pod sufitem układ słoneczny na baterie), dają możliwość rozwoju, spokojnej pracy, odpowiednio wynagradzają, żebyś nie musiała szukać dodatkowych godzin na drugim końcu miasta i martwić się, czy dojedziesz tam samochodem, który od czasu do czasu płata figle…”. Tutaj moja żona tylko na mnie spojrzała smutnym wzrokiem. Fakt, trochę mnie poniosło. Trzymała się jeszcze jakoś, ale jej ręka odruchowo szukała chusteczki. Wytrzymała jednak i zupełnie poważnie powiedziała „Gdybyś był władcą od edukacji, nazywałbyś się Król Maciuś Pierwszy”.

Pocieszyciel ze mnie marny, ale dlaczego Król Maciuś Pierwszy? Że naiwny? Zawsze to lepiej niż wyrachowany i skąpy.

Szczęśliwego nowego roku szkolnego!

Ryszard Bieńkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.