Postaw na edukację

08.05.2015

Krwawy kończy się trud…

Czyli o rugowaniu progów egzaminacyjnych

Krwawy kończy się trud…

Parę lat temu ujrzałem w telewizji dziewczynę, która oświadczyła, z miną należycie poważną, że przygotowywała się do studniówki ze 3 miesiące. Dziewczę to śliczne ani się nie zająknęło na temat przygotowań do matury. Bo i po co? Maturą nie należy się przejmować – należy się każdemu chętnemu niczym psu zupa.

Młódź ospała i zbożna nierzadko doznaje tutaj wsparcia ze strony tzw. czynników, czyli edukacyjnej władzy. Ot, wystarczy przypomnieć sławetnego ministra edukacji, Romana Giertycha, który nie chciał w szkole tolerować niechrześcijańskich dredów, ale przyzwoite staropolskie lenistwo – i owszem. I dlatego zarządził maturalną amnestię dla obiboków – kosztem oczywiście pracowitych i zdolnych (wysilali się, dranie, trudzili nauką, to niech teraz mają za swoje!).

Ale tak naprawdę to, co najgroźniejsze, nie objawia się w wypadku rugowania egzaminacyjnych progów poprzez podobne bezczelne widowiska. To w istocie proces stały i powszechny na całym Zachodzie, nie tylko w Polsce. Niekiedy dzieje się on rozgłośnie, przy wielkim jazgocie mediów, populistycznych polityków i niektórych środowisk rodzicielskich, takich jak u nas państwo Elbanowscy et consortes – w imię walki z rzekomą represją, troski o „demokratyzację oświaty” i tworzenie „szkoły przyjaznej dzieciom”. Częściej jednak jest to dyskretne, powolne wymywanie wymagań.

Szkoła więc – stawiająca przed młodzieżą i dziećmi jakieś progi intelektualne, które należy przebyć, aby awansować, wpierw w nauce, a potem w życiu – jawi się wielu jako średniowieczna izba tortur. I roją sobie oni jakiś pluszowy raj, pełen niewiniątek i czułostek, ozdobiony jeszcze jakimś różowym fiu-bździu na ścianach. A wymagania? Owszem, są i wymagania. Czytam więc o nich w czołowym dzienniku (mało, skądinąd, przejmującym się poziomem nauczania matematyki, historii czy polskiego): mniej religii, więcej gimnastyki i basta ze śmieciowym jedzeniem! A jeszcze, jak chce choćby pisarz Rudnicki, żeby nie było w lekturach tych archaicznych Kochanowskich i Sienkiewiczów. Bo to przecież nijak sposobi do współczesnego życia, czyli wilczej korporacyjnej walki, bycia „miejskim plemieniem” lub do kopania rowów w Irlandii.

No dobrze, coraz mniej bolesne są progi intelektualnej i społecznej inicjacji, coraz lichsza matura. Nie ma egzaminów wstępnych na uczelnie. Co to jednakże znaczy? Ano, nie tylko obniżenie poziomu edukacji, lecz również zachwianie kulturowego porządku. Wraz ze zniknięciem albo osłabieniem tych barier nikną bowiem istotne oznaki życiowej drogi, sypie się hierarchia ról i wartości.

Dawne społeczności budowały ją poprzez rozmaite uświęcone religijnie „obrzędy przejścia”, w których, żeby zyskać dojrzałość, trzeba było sobie poradzić z bólem, strachem, samotnością czy głodem. Społeczeństwa nowoczesne wpisały te „obrzędy przejścia” w systemy edukacyjne. Ponowoczesne społeczeństwa Zachodu, także polskie, poddając się niejako dyktatowi „płynności” i pop-kulturowego niezróżnicowania, najwyraźniej rugują taki mechanizm.

W konsekwencji oznacza to chaos i amorficzność serwowane młodej generacji. Nic więc dziwnego, że próbuje sobie ona poradzić z zamętem, tworząc własne mechanizmy inicjacyjne. Tyle tylko, że w ten sposób kształtuje się „inicjacja dzika”, niepoddana kontroli społecznej, najeżona przemocą, coraz bardziej ekstatyczną, wyzywającą i wszechwładną. Inną zaś, równoległą formą budowania hierarchii staje się wśród młodzieży, na wzór archaicznego „potlaczu”, manifestacja siły i znaczenia – zatem pozycji społecznej – za pośrednictwem dóbr materialnych (choćby właśnie przez wydatki na „szpanerską” studniówkę). To jasne, że obie te formy rywalizacji i hierarchii istniały i niegdyś. Nie były one jednak tak bezczelnie samoistne. Nie dławiły świadomości, że społeczny awans to również bolesny i pełen barier trud zdobywania wiedzy.

Prof. dr hab. Zbigniew Mikołejko

Filozof religii i eseista, pracownik Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, wykładowca filozofii i logiki w Wyższej Szkole Informatyki Stosowanej i Zarządzania w Warszawie. Opublikował ponad 800 tekstów naukowych, jest m.in. autorem książek: „Mity tradycjonalizmu integralnego” (1998), „Żywoty świętych poprawione” (2001), „W świecie wszechmogącym. O przemocy, śmierci i Bogu” (2009), „We władzy wisielca, t.1: Z dziejów wyobraźni Zachodu” (2012), „We władzy wisielca, t.2: Ciemne moce, okrutne liturgie” (2014). W 2013 r. ukazał się wywiad-rzeka pt. „Jak błądzić skutecznie. Prof. Zbigniew Mikołejko w rozmowie z Dorotą Kowalską”.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

  1. Radosław pisze:

    Na maturze miałem tylko jedną czwórkę, z matematyki, i to była ocena, z której byłem najbardziej dumny (mimo że z innych przedmiotów dostałem piątki). Bo ta czwórka sporo mnie kosztowała (rok solidnych korepetycji, bo pani od matmy była słaba, leniwa i w dodatku skorumpowana, więc trzeba było nadrabiać zaległości). To był jakiś próg, który udało się przeskoczyć. Podobnie dużo wysiłku i pracy wymagało zdanie egzaminu na studia. Ale jakie to budowało poczucie własnej wartości! Tak więc pełna zgoda z Profesorem.
    Niech żyją trudności! Per aspera ad astra!