Postaw na edukację

02.06.2017

Świadectwo maturalne po gimnazjum

Czyli jak jeden tata dziwi się światu

Świadectwo maturalne po gimnazjum

No i stało się. Mojej córce grozi trója z historii na świadectwie maturalnym! Może jeszcze się z tego wykaraska, bo nauczyciel rzucił ostatnie koło ratunkowe, ale w tzw. propozycji oceny dał tróję.

Co w tym dziwnego? – może ktoś zapyta. Przecież nie ona pierwsza i nie ostatnia dostaje „państwową ocenę” na świadectwie maturalnym (tak się kiedyś mówiło, teraz to są dwa różne świadectwa – jedno z wynikami egzaminu, drugie na zakończenie szkoły ponadgimnazjalnej z ocenami z poszczególnych przedmiotów, i to na tym świadectwie grozi jej trója).

Nadwrażliwy tata się znalazł!

Sam bym tak pomyślał, tylko że dziewczyna jest dopiero w pierwszej klasie liceum i za nic nie może zrozumieć, dlaczego już teraz dopadły ją takie ostateczne i przykre wyroki. Zwłaszcza że…

W szkole podstawowej bardzo lubiła historię (ze społeczeństwem) i swoją panią, dostawała oceny bardzo dobre i celujące, świetnie sobie też poradziła na sprawdzianie szóstoklasisty.

W gimnazjum co prawda przestała lubić historię, szczególnie jako przedmiot szkolny (wystarczyła zmiana nauczycielki na panią, która niesprawiedliwie i nonszalancko oceniała, a to jest najgorszy zarzut, jaki można mieć do nauczyciela), ale mimo to miała dobre i bardzo dobre oceny. Męczyła się, narzekała, sto razy powtarzała „bez sensu”, ale dawała radę. I nawet całkiem nieźle, bo na 80% zdała egzamin gimnazjalny.

A w liceum? Pierwsza klasa to pozornie tylko dokończenie gimnazjalnego kursu historii. Tak to zaprojektowali kilka lat temu ówcześni reformatorzy (gubię się pomału w tych wszystkich reformach i nie pamiętam już dokładnie, którzy to byli reformatorzy, ale każde czasy mają swoich reformatorów –  szkoda tylko, że jedni z drugimi nie rozmawiają). Chodziło o to, żeby nie zmuszać wszystkich uczniów do powtarzania po raz kolejny tego samego. Przerzucono więc końcówkę dziejów z gimnazjum do liceum. I dla większości uczniów jest to koniec udręki z historią (tak widocznie specjaliści oceniali naukę historii, skoro postanowili ulżyć doli uczniów, pozbawiwszy ich zbawiennych skutków rzymskiej zasady repetitio est mater studiorum). Tylko mała garstka adeptów doświadcza od drugiej klasy ponownego pełnego kursu historii w zakresie rozszerzonym. No ale mają to na własne życzenie, więc nie ma sią co nad nimi użalać. Piszę o historii, bo z nią ma problem moja córka, ale to dotyczy też innych przedmiotów – fizyki, chemii, biologii, geografii.

Sprowadzanie tego zabiegu reformatorów wyłącznie do technicznego rozdzielenia treści na dwa etapy kształcenia jest nieporozumieniem. Pierwsza klasa liceum to dla uczniów całkiem inny świat! Przede wszystkim to inni nauczyciele, z zupełnie odmiennymi celami – przecież przygotowują do matury, na której wymaga się dużo bardziej złożonych umiejętności niż na wcześniejszych egzaminach i która daje przepustkę na studia.

Przyzwyczajeni do odmiennego warsztatu pracy nauczyciele mają większe oczekiwania co do dojrzałości oraz samodzielności uczniów (nikt tu już nie dyktuje notatki). Żądają wykazywania się wiedzą przepuszczoną przez aparat refleksji. Wcześniej były pytania o to, kto walczył pod Grunwaldem, teraz jest problem sensowności powstania warszawskiego. Wcześniej trzeba było wymienić 3 postanowienia pokoju toruńskiego, teraz jest ocena skutków konferencji jałtańskiej dla przyszłych granic Polski. Dwa różne poziomy wymagań. I z tym wyższym poziomem dziecko (przepraszam, młodzież, ale moje – dziecko) musi sobie radzić od pierwszych lekcji. Bo jak sobie nie poradzi, to dostanie kilka słabych ocen i się z tego nie zdąży wykaraskać. Na nic bardzo dobre wyniki w szkole podstawowej i gimnazjum, czyli przez 6 lat nauki, na nic to, czego się tam nauczyło. Ocenia się umiejętności ucznia (na przykład na tróję, a czasem pewnie i gorzej), przykładając kryteria, których nie nauczono go wypełniać! I okazuje się, że wystarczy jeden rok takiej nauki według nowych wymagań i oczekiwań, żeby wystawić ocenę na świadectwie maturalnym podsumowującą 7 lat pracy ucznia!

Na egzaminach zewnętrznych obowiązuje zasada kumulatywności – sprawdza się umiejętności nabyte na tym i na poprzednich etapach nauki. A w ocenianiu mamy owidiuszowskie Finis coronat opus. Poetyckie, ale raczej niespójne z systemowym weryfikowaniem umiejętności uczniów. A już zupełnie niespójne ze zwykłym poczuciem sprawiedliwości.

A brak sprawiedliwości to najpoważniejszy wróg motywacji! To mówiłem ja, tata zbuntowanej 16-latki.

Ryszard Bieńkowski

dr Ryszard Bieńkowski

Doktor nauk humanistycznych, literaturoznawca ze specjalnością folklorysty, autor książki „Cerowanie dziurawych parasoli deszczem. Na tropie metafory ludowej ” i dwóch tomików poezji. Związany z Gdańskim Wydawnictwem Oświatowym.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

  1. Krystyna pisze:

    hmm… ” nie pamiętam już dokładnie którzy”? Przypomnę – minister Hall była przez kręgi neo-liberalne BARDZO chwalona za te nowatorskie zmiany, które ostatecznie zlikwidowały licea ogólnokształcące i nauczanie nie tylko historii. Po wydłużonym kursie gimnazjum, który został przeniesiony do I liceum, zostaje trochę czasu na przygotowanie do matury z wybranych przedmiotów. Absolwent szkoły ponadgimnazjalnej nie ma wiedzy ogólnej – podobno jest niepotrzebna, skoro mamy Wikipedię!

    1. Ryszard Bieńkowski pisze:

      Tak naprawdę pamiętałem, ale nie chciałem przywoływać nazwisk, bo zwykle w takich wypadkach zaczyna się łączenie tego z polityką. A to ślepy trop. Jak bardzo ślepy – spróbuję unaocznić.
      Reforma min. Hall była „z ducha” zgodna z tym, co rozpoczął min Handke w 1999 roku. Inne metody, źle to się skończyło, ale cel miała ten sam. Wprowadzając gimnazja, min Handke chciał większego zintegrowania ich z liceami. Właśnie po to, aby licea przejęły funkcje przygotowawcze do matury. Ostatnio nawet o tym mówił, krytykując obecną reformę min. Zalewskiej. Czytałem w jednym z wywiadów, że chciał takiego modelu, jaki był przed wojną – gimnazjum uczyło, liceum przygotowywało do matury. A min. Handke to przecież nie neoliberał, a raczej „neokonserwatysta” – dawna AWS! Sam zresztą teraz, krytykując obecną reformę, mówi „przegrałem ze swoimi”. Żeby było jeszcze mniej zero-jedynkowo. Osobą, która zmieniła założenia reformy „neokonserwatysty” Handkego była min Łybacka – człowiek lewicy. To ona zespoliła gimnazja z podstawówkami. Obecna minister, pani Zalewska, działa w duchu założeń min. Łybackiej, do czego z pewnością się nie przyzna 🙂

  2. Anna pisze:

    Czyli nauczyciele w liceum mają wystawiać średnią, biorąc pod uwagę 7 lat nauki? Serio? 😀
    Proszę wybaczyć, ale może córka nie dorosła do nauki w liceum?

    1. Ryszard Bieńkowski pisze:

      Bardzo mnie ciekawi, z jakich przesłanek wysnuła Pani te wątpliwości podkreślone znakami zapytania. Bo po pierwsze nie sugerowałem żadnego wyciągania średniej, mówiłem tylko, że dwa poziomy wymagań się ze sobą źle łączą. I krytykowałem rozdzielanie kursu nauczania historii na dwa etapy kształcenia, więc jeśli już coś sugerowałem, to jedynie to, że się ten podział nie sprawdza – w odniesieniu do sprawiedliwego oceniania. A po drugie bardzo mało w swoim wpisie podałem informacji o mojej córce, napisałem jedynie o ewolucji jej stosunku do historii. A już zupełnie nic nie napisałem o jej poziomie dorosłości czy dojrzałości. Nieco więc zdziwiła mnie ta kąśliwa uwaga.

      1. Anna pisze:

        Nic innego nie można (wg mnie) wywnioskować, czytając Pański tekst.
        W odpowiedzi na pierwszą Pana wątpliwość, pozwolę się posłużyć cytatem:
        „I okazuje się, że wystarczy jeden rok takiej nauki według nowych wymagań i oczekiwań, żeby wystawić ocenę na świadectwie maturalnym podsumowującą 7 lat pracy ucznia!”.
        Świadectwo maturalne nie jest podsumowaniem 7 lat pracy ucznia. Skąd liczba 7 pojawiła się w Pańskim tekście?

        W odpowiedzi na drugą wątpliwość – także cytat (Pańskie słowa):
        „[…]dwa różne poziomy wymagań. I z tym wyższym poziomem dziecko (przepraszam, młodzież, ale moje – dziecko) musi sobie radzić od pierwszych lekcji”.
        Cóż, uczeń liceum powinien już być „o poziom wyżej”. Nie tylko odtwarzać wiedzę, ale także „przerabiać ją” przez refleksję.

        1. Ryszard Bieńkowski pisze:

          Pozostaną przy swoim zdaniu – że nie o to mi chodziło. Tezy były takie: matura jest egzaminem sprawdzającym wiedzą kumulowaną od początku edukacji; ocena końcowa z przedmiotu jest stawiana za ostatni rok nauki (a niekiedy za ostatni semestr – dodam teraz). Piszę, że to jest niespójne, a niespójność wynika z przerzucenia materiału na dwa etapy edukacji, na których stawiane są uczniom różne wymagania. Nie piszę nic o wyciąganiu średniej. Takiego cytatu Pani nie znajdzie.
          A druga kwestia – cytat za cytat, a właściwie dokończenie myśli z artykułu, którą Pani przywołała: „Bo jak sobie nie poradzi, to dostanie kilka słabych ocen i się z tego nie zdąży wykaraskać”. Aby „być o poziom wyżej” trzeba się tego nauczyć, dowiedzieć, na czym ten poziom polega, a w pierwszej i jedynej klasie liceum kończącej materiał z gimnazjum nie ma czasu, żeby się tego nauczyć. Uczniowie dowiadują się o innych, wyższych wymaganiach, otrzymując złą ocenę. Nie inaczej. Moim zdaniem taki system, który wymaga, a nie daje od siebie jest zły.
          Nasza polemika zaczęła się od zarzutu, że moja córka nie dorosła do nauki w liceum – nie zgadzam się z tym, bo nie po jej stronie leży wina (przynajmniej większa jej część), za to twierdzę, że systemowe rozwiązanie, które funkcjonuje obecnie jest niedobre.