W sierpniu tego roku Grupa Edukacyjna SA przeprowadziła badania na temat zmian w edukacji wczesnoszkolnej. Przepytano 500 nauczycieli uczących pierwszaki. Wnioski?
70,6% badanych było zdania, że posłanie 6-latków do szkoły to błąd. 65% uznało wprowadzenie Naszego elementarza za „niekorzystne dla procesu kształcenia” (11% było przeciwnego zdania). 80,1% stwierdziło, że nie da się dobrze uczyć jedynie z rządowego elementarza. (1)
Minister edukacji oceniła te badania jako niereprezentatywne. Nauczycieli klas 1–3 jest w Polsce 150 tysięcy – orzekła. Ta pięćsetka to przy nich mucha przy słoniu (porównanie moje). (2)
Trudno się nie zgodzić. Swoją drogą, panie (bo zwykle panie) od maluchów to mają dobrze. 150 tysięcy nauczycielek na 1,2 miliona uczniów (tyle ich było w klasach 1–3 w ubiegłym roku szkolnym), czyli jedna pani na ósemkę dzieciaków. Niech się schowają Niemcy, Szwecja i Finlandia. U nas jest raj! Dla nauczycieli i dla uczniów.
Żarty na bok. Liczba podana przez panią minister jest… No właśnie: wyssana z palca? Otóż nie. Mam wrażenie, że odkryłem – uwaga! – logikę w rozumowaniu szefowej resortu. Otóż mamy 600 tysięcy nauczycieli i cztery etapy edukacyjne. Klasy 1–3 to akurat jeden etap; 600 tysięcy dzielone przez 4 równa się… Bingo!
Rozumowanie na poziomie pani Basi z mojego warzywniaka (skądinąd bardzo ją lubię) wcale mnie nie dziwi u ministra oświaty, którym może zostać każdy. A jak jest naprawdę?
Według Grupy Edukacyjnej SA w roku szkolnym 2014/15 w pierwszych klasach uczyło około 27 800 nauczycieli (wychowawcy klas drugich i trzecich nie byli objęci badaniem). Reprezentatywna grupa badawcza dla tej liczby to 380 osób. Przebadano 500.
Rzecz jasna, pani minister mówi, co mówi, gdyż sama posłała wszystkie sześciolatki do szkół. Teraz usiłuje nas przekonać, że jest cudownie. Szkoły są świetnie przygotowane do przyjęcia dzieciaków, które nareszcie gonią rówieśników z Zachodu.
Zacznijmy od Zachodu – jest tego wart. Profesor Bogusław Śliwerski, którego nieodmiennie cenię, pisze, że owszem, „większość Europejczyków chodzi do szkoły, ale w szkole tej przebywa w oddziałach przedszkolnych albo ma do 7. roku życia edukację przedszkolną. We Włoszech nawet czteroletnie dzieci uczęszczają do szkoły, gdzie… mają edukację przedszkolną. Podobnie jest w Wielkiej Brytanii, Niemczech itd.”. (3)
Teraz o przygotowaniu szkół. MEN powołuje się na raport NIK z 2014 roku, który uspokaja: Skontrolowane szkoły posiadają wykwalifikowaną kadrę nauczycielską do kształcenia uczniów najmłodszych, a sale lekcyjne w większości tych szkół są odpowiednio wyposażone w pomoce dydaktyczne, gry i zabawki dydaktyczne (98%) oraz ergonomiczne meble uczniowskie (90%). Zastrzeżenia kontrolerów wzbudziły jedynie: nieergonomiczne wyposażenie stołówek (w co trzeciej szkole) i toalet (w co czwartej), niedostatek komputerów z dostępem do internetu (36,3%) oraz drobiazgi typu „niewydzielenie rekreacyjnej części sali” (9,1% szkół). (4) Wniosek: to i owo trzeba poprawić, ale ogólnie jest dobrze.
Czy nasuwa się Państwu pytanie – mnie się nasunęło – ile podstawówek skontrolował NIK? Raport głosi, że badaniami objęto 6 881 szkół podstawowych z terenu całej Polski. Zatem prawie połowę wszystkich. Nieźle. Na czym polegały te badania? Otóż NIK zwrócił się do szkół podstawowych (…) o przekazanie informacji (w formie kwestionariusza) dotyczących warunków lokalowych i organizacyjnych etc.
Zatem dyrektorzy szkół objętych badaniami po prostu wypełniali kwestionariusze! I każdemu zależało, by ukazać swą placówkę w korzystnym świetle. A w ilu szkołach pojawili się kontrolerzy NIK, by sprawdzić zgodność opisu z rzeczywistością?
Raport: Kontrole na miejscu przeprowadzono w 88 publicznych szkołach podstawowych. Słownie: osiemdziesięciu ośmiu. Jak wspomniałem, wypadły one dobrze.
Skoro tak, to może ktoś wyjaśni mi fragment raportu: W przypadku dziesięciu [skontrolowanych] szkół zastosowano (…) ocenę opisową, w przypadku 23 szkół – ocenę pozytywną, a w przypadku 55 – ocenę pozytywną mimo stwierdzonych nieprawidłowości.
Czy ocena opisowa oznacza ocenę negatywną? Jeśli tak, to czemu autorzy unikają tego określenia? W trzech szkołach na cztery stwierdzono nieprawidłowości; zostaną one usunięte dzięki kontroli. A co z ewentualnymi nieprawidłowościami w pozostałych placówkach? Jest ich, bagatela, jakieś 14,5 tysiąca. Wreszcie: czy na podstawie raportu NIK można wnioskować o gotowości szkół – bądź jej braku – na przyjęcie sześciolatków?
Na to ostatnie pytanie odpowiem sam: nie można. Raport podaje sprawdzone dane o stopniu przygotowania 88 szkół. Pozostałe informacje nie zostały zweryfikowane. Dlaczego zatem MEN rozciąga wnioski na 14,5 tysiąca placówek, natomiast badania Grupy Edukacyjnej uznaje za „niereprezentatywne”?
Wiadomo dlaczego. Pani minister pragnie sześciolatków w podstawówkach jak jarmużu bedłki. Dzieciaki mają wcześniej skończyć szkołę, żeby iść do pracy. Tego wymaga system emerytalny. A dobro dzieci? Ono najmniej tu się liczy.
Tomasz Małkowski
1 „Nauczyciele oceniają zmiany w edukacji wczesnoszkolnej” – wyniki badań
3 Dlaczego MEN od sześciu lat nieustannie okłamuje polskie społeczeństwo?
4 Przygotowanie szkół do objęcia dzieci sześcioletnich obowiązkiem szkolnym
Brawo Panie Tomku za rozwiązanie zagadki matematycznej! Ubawiłem się setnie. Można rzucić mediom dowolną liczbę, nikt jej od razu nie skoryguje, a kilka dni mija i wszyscy o sprawie zapominają. Co do edukacji najmłodszych, to wydaje mi się, że kluczowe jest, aby dziecko rozpoczęło edukację przedszkolną w wieku 3 lat. Dzieci z dużych miast przeważnie chodzą do przedszkola, a z małych miejscowości i wsi – nie. I już się robią nierówności.