Piękny jest nasz kraj. Cichy, spokojny, niespieszny i poukładany. Do tego bardzo zielony (zieleń jest tak wszechogarniająca, że aż oczy wypoczywają) i pachnący kojącym zielem, zwłaszcza miętą i świeżo skoszoną trawą. Nad głowami radośnie świeci słońce, co prawda może bywa trochę zbyt piekące, ale co chwila po niebie przechodzi jakaś chmurka, a wśród drzew można znaleźć cień i przy okazji posłuchać śpiewu ptaków. A gdy się dokładniej wsłuchać, to też odgłosów flotylli pszczół, trzmieli, ważek i innych mikroawiatorów.
Myśl, że piękny jest nasz kraj, naszła mnie w kajaku podczas spływu po Wdzie. Piękne okolice Borów Tucholskich, rzeka meandrująca wśród lasów i łąk oraz grupa przyjaciół, z którymi można się łączyć w grupki i leniwie poddawać nurtowi (wersja spływu dla leniwych wioślarzy – działa, ale tylko do czasu pierwszych oznak głodu). Czego więcej potrzeba do szczęścia?
Otóż może i coś by się znalazło. Na dwudziestokilometrowym odcinku rzeki, którą płynęliśmy, znajdowało się sporo miejsc, na których można było wyciągnąć kajak na brzeg i odpocząć. Czasem był to las, ale najczęściej trochę podmokła, niewykoszona łąka.
W niemal każdym z takich miejsc leżały śmieci – głównie puszki i butelki po piwie oraz plastikowe opakowania. Zostawili je tam kajakarze z ekip, które zrobiły sobie w tych miejscach postój. Wyprzedzając później kolejnych kajakarzy (jak już głód wzmógł wioślarski wigor), w każdym z nich widziałem potencjalnego śmieciarza. Może niesłusznie, ale śmieci same się przecież nie zostawiły w plenerze.
Amatorzy wodnego szaleństwa (jak by powiedzieli komentatorzy sportowi) byli w różnym wieku – od uczniów wczesnych klas, powiedzmy majtków, po starszych i doświadczonych szyprów kajakarstwa. Którzy to z nich? Butelki i puszki po piwie nie pasują do majtków, ale opakowania po chipsach i ciastkach już tak. Więc kto? Jeśli dzieci, to dlaczego opiekunowie nie zwrócili im uwagi? A jeśli to dorośli, to dlaczego nie znalazł się wśród nich nikt, kto by powiedział „Veto, koleżanki i koledzy, zabieramy śmieci”? Tak więc podejrzani byli wszyscy.
Wiem, że to żadna nowość – śmieci zostawiają po sobie turyści na plaży, w górach, nad jeziorami, w lesie, na poboczach dróg i w zabytkowych wnętrzach pałaców. Pytanie dlaczego? Czyżby nikt ich nie nauczył, że nie wolno?
Pierwsi podejrzani to rodzice. Takie rzeczy wynosi się z domu. A przynajmniej kiedyś się wynosiło. No ale jeśli śmiecą dorośli, a nie dzieci, to trudno obwiniać o to ich rodziców. Po drodze do dorosłości zaliczyli jeszcze co najmniej kilka miejsc, w których mogli się nauczyć kultury i schludności. Na przykład szkołę. Pamiętam, jak moją żonę w pierwszym roku jej pracy nauczycielskiej zatrzymała na korytarzu inna nauczycielka i poprosiła „podnieś dziewczynko ten papier” (teraz już żona to wspomina ze śmiechem).
Wniosek: w szkole zwracało się i zwraca uwagę na to, żeby nie śmiecić. Moja żona na przykład robi uczniom upominki – elegancko zapakowane paczki z zawartością, którą znalazła pod ich ławkami. Na następnej lekcji delikwent dostaje prezent. Na początku się dziwi i cieszy, ale po chwili już mu jest wstyd, gdy w paczce znajduje pomiętą chusteczkę, papierki po cukierkach albo spleśniały ogryzek. Czy się czegoś przez to nauczy? Teoretycznie powinien. Ale może nauczy się tylko tego, żeby nie dać się więcej złapać.
Dlatego uważam, że oczywiście szkoła powinna uczyć kultury, obycia, schludności i porządku. Ale że niestety nie ma szans w tym starciu szkolnych metod i dobrych chęci ze współczesnym młodym człowiekiem, który jest wychowany przez społeczną abnegację (w znaczeniu niechlujności) w stosunku do dobra wspólnego. To mocne słowa, ale myślę, że nie dotkną one nikogo, kto zachowuje się kulturalnie i zgodnie z normą społeczną (czyli sprząta po sobie).
Nie da się wszędzie ustawić koszy na śmieci. U rolnika na łące byłoby to trudne. I wcale nie musiałoby być skuteczne, bo dla śmieciarza obecność kosza nie jest istotna. Co w takim razie począć?
W wypadku kajakowych spływów, kiedy daje się ludziom do rąk wiosła i plastikowe krypy, proponuję obowiązkowo wręczać też pod zastaw worek na śmieci. Z kaucją 100 zł, która zostanie zwrócona w zamian za worek wypełniony puszkami, szkłem, plastikiem, ogryzkami czy co tam kto lubi. Ta kaucja to może być jedyny argument, który trafi do śmieciarzy.
Przy następnym spływie zaproponuję firmie wypożyczającej kajaki takie podejście do kultury wodniackiej. Już słyszę ich achy i ochy. A raczej chachy i chochy.
Ryszard Bieńkowski
Na pewno nie pomogą w tym dodatkowe kosze na śmieci. To problem wspomnianej przez Pana ‚abnegacji’. Pod moim blokiem znajduję notorycznie pozostawione puszki piwa choć do śmietnika jest 10m. Jeziora Mazurskie skąd pochodzę stały się wysypiskiem śmieci. Brudny jest każdy brzeg z wyjątkiem zorganizowanych przystani (i to nie wszystkich). W Japonii którą odwiedziłem niedawno nie widziałem żadnych śmieci. Nie widziałem też koszy na śmiecie! Ale tam dzieci w szkołach i przedszkolach nie tylko uczą się czystości ale same sprzątają klasy, korytarze i toalety.