Postaw na edukację

13.01.2017

W zupełnym oderwaniu od bieżącej polityki

Czyli o uczniach po prostu

W zupełnym oderwaniu od bieżącej polityki

Wydaje mi się, że w większości nasi posłowie, senatorowie oraz przynajmniej niektórzy ministrowie byli dobrymi i grzecznymi uczniami. Z pewnością pilnie się uczyli, zgłaszali się na lekcjach do odpowiedzi, systematycznie odrabiali prace domowe, brali się za nadobowiązkowe zadania dodatkowe. Jak było trzeba (albo gdy nadarzała się okazja), to wykonywali makiety i prezentacje, za które dostawali bardzo dobre oceny. W ogóle osiągali w szkole sukcesy, co roku otrzymywali świadectwa z paskiem, na których na pierwszym miejscu widniała wzorowa ocena z zachowania. Nie zdziwiłbym się, gdyby miało się okazać, że z sukcesami uczestniczyli w konkursach i olimpiadach przedmiotowych. Brali też zapewne udział w akademiach i uroczystościach szkolnych, pomagali przystrajać aulę i recytowali wiersze. Na rozpoczęcie roku szkolnego, w dzień nauczyciela i na koniec roku przynosili nauczycielom kwiaty i składali szczere życzenia – aby dalej dobrze im się wiodło. Jestem przekonany, że tak było.

Moja żona pracuje jako nauczycielka już od 22 lat. Uczy głównie fizyki, ale też matematyki. Od kiedy wprowadzono gimnazja, pracuje właśnie tam. 22 lata to już sporo i można powiedzieć, że też sporo widziała i doświadczyła. Fizyka ma mało godzin, a przez pewien czas moja żona była jedynym nauczycielem tego przedmiotu w swojej szkole, więc przez jej ręce (albo przez jej lekcje) przeszło już wielu, wielu uczniów. Kilka tysięcy. Moja żona zauważyła pewną prawidłowość – nie ze wszystkimi uczniami pracuje się jednakowo łatwo. I niejednakowo cieszą sukcesy uczniów. Oczywiście najłatwiej pracuje się z tymi pilnymi, którzy wykonują polecenia, są obowiązkowi i szybko łapią zasady, które im się wpaja. Trudniej z uczniami, którzy nie mają takiej łatwości przystosowawczej, nie uczą się systematycznie, są nieobowiązkowi i trudniej przychodzi im opanowywanie materiału.

Niełatwo pracuje się też z uczniami, którzy mają inne trudności – na przykład adaptacyjne albo różnego rodzaju dysfunkcje i deficyty. Trzeba w pracę z tymi uczniami włożyć więcej czasu i uważności. Za to ich postępy cieszą najbardziej. Czasem cieszy nawet najmniejsza inicjatywa, najdrobniejszy wysiłek, który z trudem, bo z trudem włoży uczeń w wykonanie zadania, które dla innych jest proste. Cieszy też zadowolenie ucznia, kiedy uda mu się przełamać i dokonać czegoś, co uważał za trudne.

Innego rodzaju obserwacja mojej żony po 22 latach pracy dotyczy stosunku uczniów do nauczyciela po tym, jak już skończą szkołę i pójdą w świat. Pierwsi uczniowie, z którymi pracowała moja żona zbliżają się już do czterdziestki, pracują, mają rodziny, dzieci. Ci nieco młodsi studiują, a najmłodsi chodzą do liceum. Czasem ich spotyka w różnych sytuacjach. Na ulicy, w sklepie, w kinie, w teatrze, nawet u dentysty. Niektórzy przychodzą do szkoły, zwłaszcza zaraz po skończeniu gimnazjum, potem już rzadziej. Otóż najserdeczniejsi i najbardziej przyjaźni są ci uczniowie, z którymi praca nie była najłatwiejsza. Szkolne łobuziaki krzyczą „dzień dobry” już z daleka i szeroko się uśmiechają, bywa, że przebiegają przez ulicę, żeby się przypomnieć i przywitać. Uczniowie, którzy sobie nie radzili w szkole podchodzą, żeby się pochwalić, że jednak dali sobie radę, skończyli liceum, poszli nawet na studia, a teraz pracują i są z siebie dumni. Niektórzy mówią, że to dzięki uporowi niektórych nauczycieli, że nie odpuszczali. Moja żona bardzo lubi takie sytuacje, wprawiają ją w dobry humor na kilka dni i dają power (a w zawodzie nauczyciela dobry humor i zapał do pracy to podstawa!).

Nieco inaczej jest z wieloma grzecznymi i pilnymi uczniami. To oczywiście nie reguła, ale najczęściej kontakty z nimi nie są aż tak miłe, jak z uczniami „po przejściach”. Jeśli powiedzą „dzień dobry” to już jest dużo (zresztą nie potrzeba więcej). Często jednak odwracają wzrok, mijają bez słowa, udają, że nie poznają.

Moja żona uważa, że ci uczniowie nie lubią swoich dawnych nauczycieli. Być może uważają, że nic im nie zawdzięczają, że spotkała ich w szkole niesprawiedliwość (na przykład notorycznie stawiano im piątki, a zasługiwali na szóstki). Że wszystko osiągnęli sami, a szkoła i nauczyciele tylko im w tym przeszkadzali. Dlaczego by więc mieli z sentymentem wspominać swoje szkolne lata?

dr Ryszard Bieńkowski

 

Ryszard Bieńkowski

Doktor nauk humanistycznych, literaturoznawca ze specjalnością folklorysty, autor książki „Cerowanie dziurawych parasoli deszczem. Na tropie metafory ludowej ” i dwóch tomików poezji. Związany z Gdańskim Wydawnictwem Oświatowym.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.