Zdolny zrobi wszystko. Bo zdolny. Zatańczy, zaśpiewa, wyrecytuje, poprowadzi apel, podziała w samorządzie uczniowskim i jeszcze zagra w szkolnej drużynie piłki ręcznej. A co robi szkoła, żeby zdolny był bardziej zdolny? Niestety niewiele.
Zdolnego się łowi. Zdarza się, że nauczyciele wyrywają go sobie z rąk, w nadziei że wybierze ich przedmiot i przystąpi do konkursów, z których szkoła i nauczyciel jest rozliczany. Ale na ogół w praktyce szkolnej taki złowiony zdolny i tak najczęściej zostaje sam. Na zdolnego nie ma czasu, bo zdolny sam sobie poradzi. I ze zdolnego szybko robi się średniak, taki wyższy średniak.
Struktura szkoły z założenia jest nastawiona na pomoc uczniowi mniej utalentowanemu, niegrzecznemu i jeszcze z napiętnowanego środowiska. Tak zwane dobre domy są z nazwy dobre i koniec. Nie należy zatem się wtrącać. A to nie zawsze jest takie proste i poukładane. W dobrych domach też dzieją się rzeczy przykre, wymagające interwencji specjalisty pracującego w szkole.
Zdolnemu zaleca się udział w konkursach. Zwykle dostaje od nauczyciela testy, które rozwiązuje w domu, a omawia z nauczycielem często na przerwie, bo po prostu nie ma na to czasu. Zajęcia dydaktyczno-wyrównawcze są ujęte w planie zajęć dzieci, ewentualne koła zainteresowań – już nie. W szkole po prostu brakuje czasu – czasu nie tylko nauczyciela, ale też czasu obłożonego godzinami ucznia.
Organ prowadzący szkołę sfinansuje, bo musi, zajęcia dydaktyczno-wyrównawcze, czasami korekcyjno-kompensacyjne, ale na koła zainteresowań łożyć nie musi. W nie tak dawno minionych czasach szkoły ratowały się słynnym artykułem 42, w ramach którego nauczyciel MUSIAŁ przepracować 2 godziny i przeznaczyć je na inne działania dydaktyczne. Najczęściej były to koła zainteresowań. O ile udało się na nie zwerbować uczniów. Łapanka trwała w najlepsze.
Dziś o artykule mówi się mniej, właściwie godzin realizować nie trzeba, więc zdolny znów został sam. Cały wysiłek nauczycieli, pedagogów szkolnych i psychologów – jeśli w ogóle w szkole są – skupia się na tych uczniach, którzy zostają w tyle za resztą. Pedagog, który pilnuje, żeby słabszy uczeń nie uciekał z lekcji, już nie ma czasu na rozmowę ze zdolnym o jego życiu i planach. Psycholog zajmuje się Jasiem – niegrzecznym, wulgarnym, z zaburzeniami zachowania – i nie pomyśli nawet, żeby podsunąć jakiś pomysł na życie zdolnemu Stasiowi. Czy zdolny w ogóle wie, że w szkole są pedagog i psycholog? Niekoniecznie.
Zresztą nawet gdyby pedagog czy psycholog sobie o zdolnym przypomnieli, to po uzupełnieniu dokumentacji ze spotkań z tym kłopotliwym i jego opiekunami prawnymi zabraknie im czasu i sił na efektywną pracę z uczniem utalentowanym.
W szkole brakuje równowagi. Wiele jeszcze musi się zmienić w sposobie myślenia pedagogów, ale i, a właściwie przede wszystkim, decydentów finansowych. Współczesna szkoła potrzebuje większej liczby pedagogów i więcej godzin przeznaczonych na rzeczywistą pracę z każdym uczniem.
Sprawy biurokratyczne też wymagają przemeblowania. Psycholog, pedagog i wychowawca, zanim przystąpią do pracy, redagują plany, następnie czynią notatki służbowe z działań, potem piszą sprawozdania, a na koniec poddają swoją pracę ewaluacji. Papier jest cierpliwy, wszystko w nim można zawrzeć, ale jak się to ma do rzeczywistej pracy z uczniem…
I jeszcze obrazek z życia szkoły po reformie. Nauczyciel biologii, chemii, fizyki, żeby mieć etat, często pracuje w kilku placówkach. Dużo czasu zajmie mu nauczenie się imion swoich uczniów, diagnoza zdolności jeszcze więcej, a czas, który mógłby poświęcić uczniowi zdolnemu, spędza w samochodzie, tramwaju czy na rowerze, przemieszczając się między szkołami. W takim aspekcie też należy spojrzeć na tzw. dobrą zmianę. Poza tym trudna do tej pory praca z uczniem zdolnym stała się jeszcze trudniejsza z bardzo prostego powodu. Dzieci, zwłaszcza te z klasy VII, są obciążone znaczną liczbą godzin. Są po prostu zmęczone. A zmęczenie nie sprzyja chęci rozwijania pasji i umiejętności… ale to już temat na kolejny artykuł.
Jakie więc widzę rozwiązanie, żeby nie kończyć nadto pesymistycznie? Zmiana może być trudna, bo wymagać będzie reformy systemu i sposobu myślenia decydentów. W naszej szkole jest za dużo, za szybko, za pobieżnie. Na razie, zanim zapadną odgórne decyzje, to nauczyciele, znowu, muszą stanąć na wysokości zadania. Po wielu latach pracy mam odwagę nareszcie głośno powiedzieć, że czas przekierować uwagę z ucznia słabego na zdolnego. Wiem, że to niepopularna teza, ale słyszę ją w szkole coraz częściej.
Na osłodę dodam, że moi bardzo zdolni uczniowie (perełki trafiające się raz na dwa/trzy roczniki) radzą sobie dobrze. Śledzę ich losy i widzę, że kończą dobre licea, dobre kierunki studiów i, co dla mnie najważniejsze, wyrastają na szczęśliwych ludzi.
Joanna Hulanicka
Zgadzam się. Sytuacja naprawdę staje się wręcz drastyczna – w mojej szkole wprowadzono do WSO zapis, z którego wynika, ze ocenę dopuszczającą mam wystawić uczniowi, który osiągnął (sarkazm) porażającą średnią 1,51. W związku z tym wiarę w sens zwykłego zdobywania wiedzy i umiejętności tracą uczniowie zdolniejsi – jeżeli ten, który ma średnią 3,51 MUSI otrzymać ocenę dobrą, a ten, który ma średnią 4,50, także będzie miał czwórkę.