Postaw na edukację

13.10.2017

Bitwa z „Krzyżakami”

Czyli trudna lektura lektury

Bitwa z „Krzyżakami”

Pewnie wielu się narażę tymi słowami, ale cóż… zaryzykuję.

Gdybym to ja miała być autorką dobrej zmiany w dziedzinie lektur (niestety, mimo chęci nigdy nie udało mi się dostąpić zaszczytu uczestniczenia w tzw. konsultacjach społecznych), pierwszą ofiarą byliby „Krzyżacy”. Omawianie tej lektury to zabawa w kotka i myszkę. Uczniowie udają, że czytają, ja udaję, że nie wiem, że oni nie przeczytali. I nie jest to miła zabawa.

A przecież zachęcam, jak umiem najlepiej. W zależności od poziomu klasy jednym tłumaczę, że Sienkiewicz wielkim pisarzem był, że nagrodę Nobla dostał, a więc średnio wykształcony młody (teraz już wygaszany) gimnazjalista znać go powinien. Innym mówię, że w książce znajdują się opisy świetnych przygód, że jest wątek kryminalny (mam na myśli porwanie Danusi); jeszcze inni słyszą ode mnie, że występuje tam fantastyczny wątek miłosny. I co? I nic.

Czasem staram się na nich zadziałać estetycznie. Targam więc do szkoły piękne wydania „Krzyżaków”, ale i te nie wzbudzają zachwytu.

Ostatnią nadzieję pokładałam w ekranizacji. Film jest odnowiony cyfrowo, jakby ładniejszy. Niestety, do młodzieży nie trafia historia Zbyszka, jego dylematy miłosne nie wydają się młodym ludziom interesujące, a o wątkach historyczno-patriotycznych przez szacunek do pisarza nie wspomnę.

Kiedyś chodziłam na „lekcję krzyżacką” z niepokojem. Zastanawiałam się, co mnie spotka. Najczęściej cisza, a potem jakieś oczywistości wyczytane w Internecie. Ostatnio chodzę z narastającą frustracją. Czego się bowiem dowiaduję? Że Jagienek to najlepszy kolega Zbyszka, a mistrz krzyżacki nazywa się Orlik (właściwe skojarzenie z boiskiem, ta uczniowska oczywistość okraszona była gestem wskazującym odpowiedni kierunek). Tak, tak… to świetny humor zeszytów szkolnych – rzekłby ktoś jeszcze kilka lat temu – wyjątek. Niestety te wyjątki to już dzisiaj norma. I moje zdanie nie jest odosobnione. Przy każdej okazji pytam nauczycieli w innych szkołach, jak u nich wygląda sprawa „Krzyżaków”. Znikąd nadziei.

Czy zatem trzeba dalej na siłę utrzymywać tę pozycję w kanonie lektur? (teraz już uzupełniających).

Wiem, że zaraz usłyszę, że klasykę trzeba znać, żeby w dorosłym życiu świadomie uczestniczyć w życiu literackim. Rozumiem to, ale… Jeśli z mojej 20-letniej praktyki nauczycielskiej wynika niezbicie, że ta lektura zupełnie się już w życiu młodzieży nie mieści, to utrzymywanie jej w szkole tylko zniechęca do czytania w ogóle.  Musimy, my poloniści – czy nam się to podoba, czy nie – zauważyć zmienność świata i jego dążenie do form krótkich. Myślę, że jeśli chcemy w szkole wychować przyszłego czytelnika, który w życiu dorosłym sięgnie po opasły tom „Ksiąg Jakubowych”, „Wzgórze psów” czy „Wymazane”, to powinniśmy zachęcać do czytania poprzez krótką formę.

Zamiast kazać czytać w domu (najpewniej streszczenie; w najlepszym wypadku dziecko obejrzy adaptację filmową), trzeba sięgnąć po opowiadania, które da się przeczytać przez 45 minut na lekcji. Mamy wtedy pewność, co uczeń przeczytał. Stwarzamy pole do dyskusji i pracy interpretacyjnej.

Z doświadczenia wiem, że jako materiał do dyskusji z młodymi ludźmi świetnie nadają się opowiadania Olgi Tokarczuk. Na przykład opowiadanie „Profesor Andrews w Warszawie” zawiera takie treści, które uczniowie mogą skonfrontować z przeżyciami rodziców i dziadków. To historia, która na pewno ich zainteresuje. Rzeczywistość stanu wojennego jest im bliższa niż bitwa pod Grunwaldem. I język współczesny wygrywa z językiem Sienkiewicza –  niezrozumiałym i nieprzyswajalnym dla młodego pokolenia, „nie do ogarnięcia”, jak często słyszę.

Niezwykle pozytywne doświadczenia nauczycielskie mam też z opowiadaniami wojennymi Idy Fink. Każde z nich to literacka perełka. Fink podejmuje tematy uniwersalne. To świetny materiał do wciągnięcia klasy w dyskusję, pozwalający pochylić się nad trudnymi zagadnieniami związanymi z II wojną światową i zagładą Żydów. Opowiadania te pozwalają młodym ludziom spojrzeć na trudne sprawy historyczne z perspektywy zwykłych ludzi, często mających problemy takie, jak współcześnie oni sami („Lustro”).

To byłaby w dziedzinie lektur dobra zmiana. Tak oczytany w szkole podstawowej młody człowiek może w szkole średniej chciałby już sięgnąć po lekturę dłuższą, której czytanie nie byłoby dla niego tylko obowiązkiem. Może stałoby się przygodą intelektualną?

Tak zwany kanon lektur w szkole podstawowej i w gimnazjum (wygaszanym) właściwie nie jest potrzebny. Młody człowiek powinien czytać książki, które są dla niego interesujące. A z ich doborem nauczyciel poradzi sobie sam. Przecież to on najlepiej zna swoich uczniów. Wystarczy mu (nauczycielowi, oczywiście) zaufać, a pozycje z rozdzielnika przestaną straszyć i będzie nadzieja, że młodzi ludzie coraz częściej sięgną po książkę.

Bitwa o „Krzyżaków” jest już przegrana. Podobnie z „Panem Tadeuszem”, do omawiania którego uczniowie podstawówki są po prostu za młodzi.

Joanna Hulanicka

Joanna Hulanicka

Polonistka, od 21 lat uczy języka polskiego w Zespole Szkół w Sztutowie. W pracy z dziećmi i młodzieżą stawia na działanie, przeżywanie oraz oglądanie. Z trzech rodzajów literackich najbardziej lubi dramat. Kolejna pasja - podróżowanie.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

  1. Anna pisze:

    Też myślę, że są za młodzi. Jestem tego przykładem. „Pana Tadeusza” polubiłam i zrozumiałam dopiero na studiach. Teraz, gdy do niego powracam, mogę się zachwycać pięknem języka itp.

  2. Lucyna pisze:

    Zgadzam się z Panią! Póki Sienkiewicz był obowiązkowy, wybierałam „Quo vadis” (na szczęście była możliwość wyboru). Przynajmniej język łatwiejszy dla uczniów, mniej stylizowany, choć i tak czytało niewielu, reszta oglądała film.