Prześmieszny film „Sens życia według Monty Pythona” otwiera scena, w której lekarze położnicy wchodzą do niemal pustej sali porodowej (jest tylko łóżko) i nieco zaniepokojeni brakiem medycznego sprzętu każą wnieść masę różnych urządzeń, maszyn i aparatów.
– I koniecznie dajcie tę drogą maszynę, która robi „pip” – żąda stanowczo jeden z lekarzy grany brawurowo przez Johna Cleesa.
Oczywiście te maszyny nie są im do niczego potrzebne. W czasie porodu w ogóle z nich nie korzystają, bo chyba też specjalnie nie wiedzą jak. Ale ta masa sprzętu, którym zawalona jest porodówka (a zwłaszcza maszyna, która robi „pip”), dają im poczucie, że są nowocześni, postępowi i idą z duchem czasu. Nie bez znaczenia jest też to, że te nowoczesne urządzenia robią ogromne wrażenie na szpitalnym wizytatorze.
Przypomniała mi się ta scena, kiedy natrafiłem w prasie na informację, że Ministerstwo Edukacji Narodowej zamierza wydać w najbliższym czasie ponad 220 mln złotych na tablice interaktywne (kolejne 46 milionów mają dołożyć samorządy).
Oczywiście chodzi o to, że świat pędzi do przodu, zmieniają się sposoby komunikacji, inaczej pozyskujemy i gromadzimy wiedzę niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu, więc i szkoła, rzecz jasna, musi się do tych zmian dostosowywać.
Ta rewolucja informatyczna dotyka również dzieci, które stykają się z nowymi technologiami już od najmłodszych lat. Z badania Digital Diaries przeprowadzonych w USA, Kanadzie i krajach europejskich wynika, że 58 proc. maluchów w wieku 2–5 lat korzysta z prostych gier komputerowych, a tylko 43 proc. dzieci w wieku 2–3 lat umie jeździć na rowerze. Co więcej, 19 proc. dzieci w wieku 2–5 lat sprawnie używa aplikacji w telefonach komórkowych, a tylko 9 proc. dzieci w tym wieku potrafi wiązać buty (sic!).
Nowe rozwiązania technologiczne, umożliwiające przekazywanie wiedzy w sposób atrakcyjny i dostosowany do potrzeb i wymagań współczesnych dzieci, powinny zatem stopniowo trafiać do szkół. Tyle że samo postawienie w klasie tablicy interaktywnej i podłączenie jej do ultraszybkiego Internetu nie sprawi, że szkoła – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – stanie się nowoczesna i zdolna sprostać wymaganiom XXI wieku.
Trzeba jeszcze umieć z tych pomocy odpowiednio korzystać: przeszkolić nauczycieli, dostarczyć oprogramowanie, przemyśleć cele, które chcemy za pomocą tych nowych narzędzi osiągnąć, a także przewidzieć niebezpieczeństwa, które się z wprowadzeniem nowych technologii wiążą.
Dziś w polskich szkołach jest ponad 30 tysięcy takich tablic interaktywnych, co oznacza, że są dostępne w co trzeciej polskiej klasie. Niepełny i szczątkowy zapewne pogląd na to, jak z tych tablic interaktywnych na lekcji się korzysta, mogą nam dać filmiki w serwisie YouTube. Generalnie dominują dwa sposoby: albo na tablicy interaktywnej pisze wyłącznie nauczyciel, albo jakieś aktywności wykonują również dzieci (np. wpisują słówka po angielsku). Zarówno jeden, jak i drugi sposób trudno uznać za szczególnie innowacyjny i zwiększający skuteczność nauczania.
Ministerstwo Edukacji Narodowej zamierza znacząco doposażyć szkoły w tablice interaktywne. Do 2019 roku tablice mają być w ponad 15 tysięcy podstawówek. Wzorem dla MEN jest Wielka Brytania, gdzie już ponad 80 proc. sal lekcyjnych jest wyposażonych w taki sprzęt. Wyniki badań przeprowadzonych wśród brytyjskich uczniów przez Brytyjską Agencję Komunikacji i Technologii w Edukacji wykazały, że tablice mają pozytywny wpływ na wyniki nauczania. Uczniowie przerabiają materiał szybciej niż gdyby takich pomocy nie mieli, także lepiej się koncentrują i są bardziej zaangażowani w lekcje. Ale badania wykazały również, że nauczyciele efektywnie używają tablicy i poznają jej wszystkie aktywności dopiero po dwóch latach od momentu, kiedy zaczną z niej korzystać. Tyle mniej więcej trwa proces adaptacyjny.
We Włoszech, gdzie wdrażanie cyfrowej edukacji pochłonęło dziesiątki milionów euro, wszyscy pedagodzy odbyli 60-godzinne szkolenie w zakresie innowacyjnego nauczania.
Włosi, dzięki wprowadzeniu do szkół nowoczesnych technologii, zamierzają unowocześnić techniki nauczania tak, aby z modelu nauczycielsko-centrycznego przejść do uczniowsko-centrycznego.
Ale co ciekawe, przeciwnicy tego typu rozwiązań uważają, że tablice interaktywne właśnie pogłębiają i utrwalają model nauczycielsko-centryczny.
Krytycy dowodzą, że tablice interaktywne zapoczątkują szybki powrót do lekcji zdominowanych całkowicie przez nauczyciela i doprowadzą do dobrze znanego syndromu „śmierci przez PowerPointa” (czyli zanudzenia słuchaczy na śmierć – pm) – pisał na łamach dziennika „The Guardian” Pete Sharma, wykładowca i konsultant w zakresie technologii edukacyjnych.
Cytowany przez „Gazetę Wyborczą” Antony Jenkins, twórca technologicznego start-upu 10xFuture Technologies twierdzi z kolei, że interaktywne tablice są największym oszustwem w historii.
– Nie dodają żadnej wartości, kosztują furę pieniędzy, które można by wydać na coś, co naprawdę ma znaczenie. Na nauczycieli i uczniów.
Pamiętam, że w połowie lat 90. pociągiem z Gdańska do Warszawy jechało się około 3,5 godziny. Obecnie pociąg Pendolino, który kosztował grube miliony, przemierza tę trasę w 3 godziny. Różnica niewielka. No ale, ktoś zaraz wtrąci, jest wygodnie, miło i tak jak na Zachodzie. Tak, ale można było ten efekt uzyskać za mniejsze pieniądze. Po co było kupować Pendolino, który i tak nie jest w stanie na polskich torach osiągnąć optymalnej prędkości? Mamy więc drogą maszynę, która robi „pip”. I która poprawia nam znacząco samopoczucie.
Mam obawy, że z tablicami interaktywnymi będzie podobnie. Te 220 milionów można by zainwestować w polską edukację chyba sensowniej.
Paweł Mazur
„Trzeba jeszcze umieć z tych pomocy odpowiednio korzystać: przeszkolić nauczycieli, dostarczyć oprogramowanie, przemyśleć cele, które chcemy za pomocą tych nowych narzędzi osiągnąć, a także przewidzieć niebezpieczeństwa, które się z wprowadzeniem nowych technologii wiążą.”
Mam wrażenie, że są jakieś przebłyski W informacjach o Ogólnopolskiej Sieci Edukacyjnej (czy jak to się tam nazywa) pojawiają się wzmianki nie tylko o dostarczeniu do szkół infrastruktury, ale mówi się też o bezpieczeństwie tej sieci (ma to być jakiś rodzaj sieci wydzielonej), dostępnym oprogramowaniu itd.
Kilka razy na własne uszy słyszałem też z ministerstwa o odbudowie wsparcia dla nauczycieli, czyli jakimś nowym życiu ODN. Wiele to to na razie nie jest, ale może jest nadzieja?