Postaw na edukację

26.02.2016

Jaka szkoła?

Inna niż dziś – to na pewno

Jaka szkoła?

Przeczytałem interesujący – mało tego: fascynujący – wpis na blogu Witolda Kołodziejczyka o nowych zjawiskach w edukacji. (1) Kilka wymienię, bo pewnie nie wszyscy czytali.

Po pierwsze: personalizacja. Każdy się uczy we własnym tempie i zgodnie ze swoimi potrzebami, a nie: wszyscy to samo, tak samo i w tym samym czasie.

Po drugie: odpowiedzialność za własne wykształcenie. Skoro uczeń sam wybiera strategię uczenia się, sam też odpowiada za jej wyniki.

Po trzecie: rola nauczyciela. Już nie jest on pasem transmisyjnym wiedzy, którą można znaleźć w podręczniku czy encyklopedii; stał się kimś, kto pomaga uczniom w ich rozwoju – tworzy dobre warunki do nauki, doradza, wspiera, zachęca.

Po czwarte wreszcie – bo dalej nie będę wymieniał – nowe technologie. Podręcznik, papierowy czy elektroniczny, to w najlepszym razie jedna z pomocy dydaktycznych. Mająca jednak swoje zalety, o których niżej.

Wszystkie te zjawiska – autor bloga wymienia ich dziesięć – brzmią w wielu polskich szkołach jak bajka o żelaznym wilku. Personalizacja? Mam trzydziestkę dzieciaków, nad którymi ledwo panuję. Odpowiedzialność ucznia za własne wykształcenie? To co, jak sobie smarkacz wymyśli, że nie chce słyszeć o twierdzeniu Talesa, mam powiedzieć: Oczywiście, Mareczku, w twojej ścieżce osobistego rozwoju nie mieści się żaden Tales?

Ironizuję, by pokazać istotę problemu: jak przełożyć nowe koncepcje edukacyjne na codzienność polskiej szkoły? Jaka ona jest, każdy widzi – że strawestuję hasło z encyklopedii księdza Chmielowskiego.

Od czegoś warto jednak zacząć. Wbrew pozorom najłatwiej wprowadzać nowe technologie. Tylko co z tego, że będą? Puścimy na lekcji filmiki z YouTube’a?

Czemu nie? – odpowiem. Niektóre są świetne. Tyle że filmiki nie wyczerpują możliwości nowych technologii; te oferują nam znacznie więcej, niż jesteśmy w stanie wykorzystać. Pierwszy z brzegu przykład: złoty wiek Aten. Uczniowie mogliby przez cały rok nie zajmować się niczym innym, jak tylko oglądaniem filmów i rekonstrukcji, wędrowaniem po interaktywnym planie miasta, rozwiązywaniem problemów wirtualnych Ateńczyków i tak dalej, bez końca. Po wakacjach znajdą w sieci tyle nowych materiałów, że starczy ich na kolejne lata.

W tym nadmiarze, a nieraz i chaosie, podręcznik ma tę niezaprzeczalną zaletę, że jest uporządkowany i skończony. Jeśli klasa nauczy się z książki od strony 64 do 97, będzie znała zagadnienie od początku do końca – i to tak, jak podstawa programowa przykazała. Dzieciaki napiszą sprawdzian, dostaną oceny… Wszyscy będą zadowoleni. Prawda?

Nie do końca. Podręcznik bowiem ma tę niezaprzeczalną wadę, że jest… skończony. Dopasowany do jakiegoś uśrednionego statystycznie ucznia oraz do centralnie sterowanego nauczania: wszyscy to samo, tak samo, w tym samym czasie. Ponadto nie odpowiada na mnóstwo pytań i nieczęsto skłania uczniów do ich stawiania. Jeśli zachęca do myślenia, to w obrębie swojej zawartości – inaczej byłby dydaktycznie błędny.

Jako autor podręczników powiem: uważam je za dobry punkt wyjścia. Za taką solidną podstawę, która pozwala uczniom pójść dalej. A jeśli nie pójdą? Ich prawo, w końcu odpowiadają za swoje wykształcenie (chyba że mają siedem lat…).

Co jednak począć z tymi, którzy zechcą iść dalej? Dla nich nowe technologie wcale nie są nowe – istnieją od zawsze. Sęk w tym, że owe technologie proponują nie tylko całe dobro, ale też całe zło świata. Bez pomocy mądrego przewodnika młody człowiek jest jak żeglarz bez steru: od przypadku zależy, dokąd dopłynie.

Sądzę, że nie mamy wyboru: musimy być mądrymi przewodnikami. Powinniśmy się swobodnie poruszać w e-świecie, by umieć zaproponować cyfrowym tubylcom coś, czego jeszcze w nim nie odkryli, i zaprowadzić ich tam, dokąd sami nie dotarli. Nasza w tym głowa, żeby wędrówka była dla nich atrakcyjna.

Zostawiam na boku skrzeczącą pospolitość przepełnionych klas, rozdętej podstawy programowej i braku pieniędzy na kredę; skupiam się na tym, na co każdy z nas ma wpływ. Czy możemy poszukać w sieci pasjonujących materiałów dla uczniów? Owszem, możemy. Wielu z nas to robi. Czy damy radę spersonalizować ofertę dla zdolnych, dla średniaków i dla tych słabszych? Pewnie, że tak. Czy możemy zaproponować uczniom strony anglojęzyczne, znacznie bogatsze od rodzimych? A czemu nie? Wiele dzieciaków nieźle zna angielski; jeśli my umiemy go trochę gorzej, to co stoi na przeszkodzie, byśmy się poduczyli?

Proszę zauważyć: pisałem o nowych technologiach w szkole, a zaraz pojawiły się personalizacja i nowa rola nauczyciela. Odpowiedzialność ucznia za własne wykształcenie da się wyczytać między wierszami. Technologia wymusza na nas inne podejście do drugiego człowieka, daje mu bowiem narzędzie, dzięki któremu decyduje on o sobie. Także w szkole.

Nie powiem, żyjemy w ciekawych czasach.

Tomasz Małkowski

1 10 zjawisk, które warto obserwować w szkolnej dydaktyce w roku 2016

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.