Postaw na edukację

21.08.2015

Najpierw Gaokao, potem Oksford

Ambicje edukacyjne mieszkańców Chin

Najpierw Gaokao, potem Oksford

W Chinach, oprócz państwowego systemu edukacji, wraz z rozwojem ekonomicznym i uformowaniem się liczącej kilkaset milionów osób klasy średniej stopniowo zaczął się kształtować system szkolnictwa prywatnego. Na początku (lata 80. XX wieku) były to różnego rodzaju szkoły dodatkowe, w których często prowadzono zajęcia w języku angielskim.

Od 2003 roku zaczęły powstawać szkoły prywatne, nastawione głównie na edukację międzynarodową i przygotowanie absolwentów do studiowania za granicą.

Obecnie poziom edukacji w tym kraju bardzo się podniósł i dostanie się do college’u czy na uniwersytet nie jest już tak wielkim osiągnięciem jak kiedyś. Chińscy rodzice marzą teraz o wysłaniu swoich pociech za granicę – na Harvard, Oksford czy Cambridge. Z tego zapewne powodu od 1999 roku liczba Chińczyków zdobywających wykształcenie na czołowych uczelniach świata zwiększyła się 10-krotnie.

Co roku zwiększa się także liczba obcokrajowców studiujących w Chinach i wynosi już ponad 300 tysięcy. Najwięcej jest Koreańczyków (ponad 60 tysięcy), ale już drugie miejsce zajmują… Amerykanie, których w Chinach studiuje ponad 20 tysięcy. Wśród studentów zagranicznych jest około 16% Europejczyków, wśród nich najwięcej – ok. 5 tysięcy – jest Francuzów i tyle samo Niemców.

Najważniejszym wydarzeniem chińskiego procesu edukacyjnego jest odbywający się w czerwcu centralny egzamin państwowy Gaokao („Wielki Egzamin”) po skończeniu liceum, który ma decydujący wpływ na dalszą edukację.

Egzamin organizowany przez władze prowincji (wielkości krajów europejskich) trwa od dwóch do trzech dni. Na Gaokao można zdobyć maksymalnie 750 punktów. Zdaje się 3 obowiązkowe przedmioty: język mandaryński (dla ponad połowy Chińczyków jest to drugi język), matematykę i język obcy (za każdy z nich można otrzymać 150 punktów). W większości prowincji 300 punktów można otrzymać za przedmiot dodatkowy (w niektórych są to 2 przedmioty, po 150 punktów każdy), który jest wybierany spośród trzech przedmiotów ścisłych: fizyki, chemii i biologii oraz trzech humanistycznych: historii, geografii i edukacji politycznej.

W różnych regionach Chin istnieją odmienne zwyczaje związane z rekrutacją. W niektórych miejscach przyszli studenci zapisują się na preferowane uczelnie przed egzaminem, w innych miejscach po egzaminie, a gdzieniegdzie dopiero po uzyskaniu wyniku. To dość skomplikowany proces, w którym, oprócz wysokiego wyniku punktowego, liczy się prawidłowa ocena własnych możliwości, trafność decyzji taktycznych, a czasem po prostu zwykłe szczęście.

Próbkę tego przeżyłem, gdy sam aplikowałem na studia w Chinach. Zobligowano mnie wówczas do wyboru trzech uniwersytetów. Na dwa tygodnie przed wylotem do Chin otrzymałem specjalnie zalakowaną kopertę; dowiedziałem się że zostałem przyjęty na uniwersytet Sun Yat Sena w Kantonie, który na mojej liście znajdował się na trzecim miejscu. Mimo to uważam, że trafiłem doskonale, być może po prostu miałem szczęście. Ci z moich kolegów i koleżanek, którzy wymienili wyłącznie uczelnie pekińskie, najwyraźniej zostali przez chińskie władze uznani za nieskromnych i w ramach nauki pokory wysłano ich do… Wuhu w prowincji Anhui.

Przy okazji egzaminu centralnego warto poczynić trzy uwagi. Po pierwsze, towarzyszą mu ogromny stres i wielkie napięcie, ponieważ egzamin ten decyduje o edukacyjnym sukcesie chińskiego ucznia, który ponadto znajduje się pod wielką presją rodziców.

Po drugie, w egzaminie centralnym odbijają się paradoksy współczesnych Chin. Teoretycznie o przyjęciu na uniwersytet decyduje liczba punktów, jednak faworyzowani są mieszkańcy Pekinu i Szanghaju, którzy mogą osiągnąć gorszy wynik niż uczniowie na przykład z pustynnej prowincji Gansu, a i tak są przyjmowani na najlepsze uniwersytety.

Tę nierówność dobrze widać, jeśli porównamy procent mieszkańców czterech prowincji (Pekin, Szanghaj, Shandong i Henan), którzy zostali przyjęci na najlepsze uczelnie. Wynosił on odpowiednio: 20,1%, 18%, 7,1% i 3,5%. Co ciekawe, część szanghajskich i pekińskich uczelni zaczęło się nawet wyłamywać z centralnego systemu i organizować własne egzaminy i rozmowy kwalifikacyjne.

Po trzecie, wyłamywać zaczęli się także sami studenci. Wielu z tych, którzy osiągają najwyższe wyniki na egzaminie centralnym, decyduje się kontynuować edukację w Hongkongu. W 2007 roku taką decyzję podjęło pierwszych siedmiu uczniów, którzy uzyskali najlepsze wyniki w swoich prowincjach.

Otwarcie Chin na świat i globalizacja postawiły także pod znakiem zapytania tradycyjny chiński model nauczania, w którym premiuje się współpracę w grupie, grzeczność i szacunek dla autorytetu (nauczyciela) kosztem indywidualizmu i kreatywności. Model ten nakłada na dzieci niewyobrażalną w Europie presję i uczy współzawodnictwa już od najmłodszych lat. Bez ogródek skrytykowała go w swojej biografii słynna chińska tenisistka Li Na:

Nie chcę żeby moje dziecko przeszło przez chiński system edukacyjny. To stanowczo zbyt trudne. Uczeń współzawodniczy ze zbyt dużą liczbą kolegów i koleżanek, a zasoby są ograniczone. Konkurencja z wiekiem staje się coraz ostrzejsza, a w rezultacie dzieci nieustannie porównują się z rówieśnikami, co zniekształca ich punkt widzenia. Ani mi, ani Jiang Shanowi ( mężowi – przyp. red.) to się nie podoba. Mój mąż uważa, że brak pewności siebie u wielu Chińczyków wynika właśnie z wychowania i wykształcenia. Problemy zaczynają się już w domu, gdzie rodzice uczą dzieci posłuszeństwa, zarządzając każdym aspektem ich życia i używając rozkazującego tonu „Umyj się!”, „Idź do łóżka!”, „Zacznij się uczyć!”. Wszystko, co robi dziecko, ograniczane jest i kontrolowane przez dorosłych, więc nie ma ono szansy nauczyć się na własnej skórze, co jest właściwe a co nie, i nie ufa swojemu osądowi. Wśród Chińczyków to powszechny problem, który będzie narastał, chyba że rodzice zaczną opiekować się dziećmi w bardziej „naturalny sposób”.

Dlaczego cudzoziemcy są bardziej pewni siebie? – pyta Li Na – ponieważ pozwala im się dojrzewać samodzielne. […] na własne oczy widzieliśmy, jak w innych państwach wychowuje się dzieci, nie powstrzymując ich inicjatywy. Młody człowiek wierzy, że jeśli nie robi nic nielegalnego ani moralnie nagannego, może dokonać wszystkiego. Chińskie dzieci uczone są pytać od małego „czy potrafię to zrobić, czy leży to w zakresie moich możliwości?” […] Nasze pierwsze podręczniki mówiły nam „kochaj ludzi, kochaj swój naród” ale dopiero na uniwersytecie uczono nas, żeby nie spluwać na ulicę. To zła kolejność. Jestem produktem chińskiej edukacji i dlatego waham się przed podjęciem każdej decyzji, jestem niepewna, nie śmiem się odezwać niepytana i ciągle się zastanawiam, jaki będzie skutek podjętego działania. Najbardziej nienawidzę braku pewności siebie na korcie […]. (Li Na. Pierwsza z miliarda, Wydawnictwo Bukowy Las, Wrocław 2015)

Innym problemem, przed którym stanęła młodzież, jest zjawisko tak zwanych „śmieciowych dyplomów”. Po raz pierwszy w historii Chin pojawiła się grupa kilkudziesięciu tysięcy bezrobotnych absolwentów z wyższym wykształceniem (głównie w Szanghaju). Osoby te pochodzą z bogatych domów i po ukończeniu zazwyczaj kiepskich uczelni nie godzą się na podjęcie pracy w innej niż wyuczona specjalności, pozostając na utrzymaniu rodziców.

Największym jednak wyzwaniem, przed którym stoi chiński system edukacyjny, są ogromne dysproporcje między bogatymi a biednymi, miastem a wsią, co w rezultacie prowadzi do powstania dwóch narodów – bogatej klasy średniej oraz ich wiejskich rówieśników, którzy często nie mają żadnych szans na przyzwoity wynik na egzaminie centralnym, dostanie się na lepszą uczelnię i awans społeczny.

Podam przykład – zjawisko związane z dziećmi tak zwanych ludowych robotników, czyli chłopów, którzy w poszukiwaniu lepszej pracy zaczęli od lat 80. XX wieku migrować do miast. Teoretycznie ich dzieci mają prawo do edukacji w miejscu zamieszkania, a więc w wielkich miastach chińskiego wybrzeża. Jednak protestują przeciwko temu rodzice wywodzący się z chińskiej klasy średniej, którzy nie chcą, by ich dzieci uczęszczały do szkoły razem z dziećmi napływowych robotników.

Opis chińskiego systemu edukacyjnego, z wszystkimi jego niuansami, to bez wątpienia temat na książkę, a nie krótki artykuł, w którym zasygnalizowałem tylko kilka głównych wyzwań, przed jakimi stoi edukacja w Państwie Środka w XXI wieku. Nie wiemy, jak w przyszłości będzie wyglądać edukacja w Chinach. Z całą pewnością możemy natomiast stwierdzić, iż Chiny wyznaczają współcześnie trendy i to, jaki ostatecznie przybierze kształt edukacja w tym kraju, będzie miało wpływ na systemy edukacyjne innych krajów na całym świecie, w tym także w Polsce.

 Radosław Pyffel

Radosław Pyffel

Socjolog, prezes think-tanku Centrum Studiów Polska-Azja, stypendysta Uniwersytetu Pekińskiego, konsultant do spraw rynku chińskiego, przedstawiciel handlowy firm polskich w Chinach, a także autor szkoleń z zakresu chińskiego biznesu. Często komentuje w mediach wydarzenia związane z Azją. Autor książek: „Chiny w roku Olimpiady”, „Chińska ruletka”, „Olimpiada i co dalej?”, „Jak osiągnąć sukces w Chinach?” i ponad stu artykułów w polskiej prasie poświęconych Chinom i Azji.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.